Jadąc ostatnio tramwajem, byłam świadkiem interesującej rozmowy. Dwie kobiety dyskutowały o tym, jakie ciężkie mają życie: zakupy, sprzątanie, pranie, dzieci, praca. Na przystanku weszło kilku studentów. Jedna z pań popatrzyła na nich i powiedziała: – Oni mają beztroskie życie…
Zastanawiałam się tego dnia, czy życie żaka rzeczywiście jest takie. Nie! Nasz los jest ciężki. Największym problemem jest, oczywiście, wieczny brak kasy w portfelu. Ledwo zacznie się miesiąc, a biedny student już narzeka na cienki budżet. Trzeba zapłacić za mieszkanie, w punkcie ksero kolejna książka do odbioru, kumpel zaprosił na imprezę, znajoma ma urodziny, w sklepie odłożona śliczna bluzeczka, a tu jeszcze trzeba coś jeść. Już od pierwszego zaczyna się kombinowanie, jak rządzić kasą, aby na wszystko starczyło.
Każdy bardziej obrotny student ma własny sposób oszczędzania. Jedni unikają zabaw i zamykają się w czterech ścianach, żeby tylko nic ich nie kusiło. Niektóre studentki oszczędzają na jedzeniu, przy okazji zrzucają kilka kilogramów. Jeszcze inni liczą na wsparcie rodziców. To tak zwane lekkoduchy, nie przyjmują się stanem kąta. Są też szczęściarze, którzy za osiągnięcia w nauce dostają stypendium. Niestety, są też i tacy, którym często nie starcza do końca miesiąca. Właśnie im proponuję krótką lekcję oszczędzania.
Po pierwsze trzeba dokładnie przemyśleć swoje wydatki i odłożyć trochę na te najpilniejsze i konieczne (mieszkanie i rachunki). Resztę możemy wydać według uznania. Najwięcej można zaoszczędzić na jedzeniu, wałówka przywieziona z domu to już połowa sukcesu. Nie dość, że smaczna to za darmochę. Niedrogo można zjeść w studenckim bufecie. Na zakupy najlepiej wybrać się do marketu, gdyż w osiedlowych sklepikach chcą na wszystkim więcej zarobić. Jednak nie samym chlebem student żyje, od czasu do czasu trzeba wypić piwko. Proponuję wybrać klub typowo studencki, gdzie liczą się z naszymi kieszeniami. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie wydatki związane z nauką, a te nie są małe. Zalecane książki często poza naszym zasięgiem finansowym, wówczas niezastąpiony jest punkt ksero, nawet o połowę tańszy.
Zmorą studentów są codzienne dojazdy. Nie dość, że trzeba się wlec zatłoczonym tramwajem, autobusem, to jeszcze taki wydatek. Bardziej odważni preferują jazdę na gapę, osobiście tego nie polecam. Tańszy i mniej ryzykowny jest bilet miesięczny.
Nazbierało się tych wydatków, a nasze potrzeby ciągle niezaspokojone. W łazience kończą się kosmetyki, w szafie straszy deficyt ubrań. Tanio i modnie można się ubrać na wyprzedażach lub korzystając z rabatów dla stałych klientów. Co do pachnidełek, szamponów i mydełek, opłaca się odwiedzać duże drogerie i w promocji kupić to, co potrzebne. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, starczy na cały miesiąc, a nawet odłożymy coś do skarpetki.
Pani w tramwaju, pomyliła się co do studentów. Przecież oni w czasie swojej pięcioletniej edukacji muszą się ciągle uczyć ekonomii. A konkretnie zarządzania finansami w kryzysowej sytuacji.
Dodaj komentarz