Serio, uczta!

Wes Anderson mógłby opowiadać godzinami o kopulacji i rozwoju larw mrówek, a i tak byłoby to piękne. „The Grand Budapest Hotel” to kinowa uczta, serio.
Film nie pchał się w moje ramiona uciążliwymi reklamami. Ba! Nie wypadało mu szukać widzów, ale też nie musiał tego robić. Miłośnicy dobrego kina znajdą go sami!

„The Grand Budapest Hotel” z 2014 roku to opowieść o niezwykłych przygodach dość ekscentrycznego portiera ze słynnego hotelu, który został wplatany w walkę o przejęcie ogromnej rodzinnej fortuny. W. Anderson przenosi nas w sam środek burzliwego okresu międzywojennego, pokazuje historię europejskiego hotelu z nieco innej strony. Bawi się gatunkami, w filmie melodramat ściera się z horrorem, a kino akcji z gracją potyka się o farsę… I wciąż wszystko jest na swoim miejscu, a obraz ani na moment nie wypada z baśniowego rytmu. A ponadto zachwyca widza boskimi dialogami i jeszcze lepszym dowcipem.

Niech żałują ci, którzy film sobie odpuścili! Johnny Depp zrezygnował z roli portiera pana Gustave’a H., Natalie Portman w ogóle odrzuciła rolę. Film Andersona jednak na tym nie traci. Ralp Fiennes, Tony Revolori, Adrien Brody, F. Murray Abraham, Willem Dafoe, Edward Norton, Bill Murray, Jeff Goldblum, Tilda Swinton, Saoirse Ronan i Jude Law pokazują na co ich stać.

„The Grand Budapeszt Hotel” to z pewnością kino nie dla każdego, nie ma co się oszukiwać – albo pokochasz, albo znienawidzisz. Film z pewnością jest specyficzny. Jego klimat wciąga, bądź odrzuca. Proste. Reżyser i jednocześnie twórca scenariusza wysoko postawił sobie poprzeczkę; mnie przeniósł w inny świat, stworzył własną baśń, w której ja z łatwością się odnalazłam. To kino dla mnie. Film absolutnie genialny, inteligentny, klimatyczny, przezabawny, uroczy, wciągający i cudownie przegadany, o wyśmienitej narracji, topowych rolach, wspaniałych zdjęciach i genialnym montażu! Serio, uczta.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*