Przemówienie Joe Bidena wygłoszone w Warszawie miało być najważniejszym punktem jego wizyty w Polsce. Ale zostało przyćmione przez poniedziałkowy przyjazd do Kijowa, oceniany jako symbol odwagi i determinacji przywódcy zdolnego do zjednoczenia Zachodu. A słowa, które padły w stolicy naszego kraju, oceniane są skrajnie. Niesłusznie.
Przed przemową prezydenta USA wiele mówiło się o jej historycznym wymiarze. Wspominano pamiętne frazy wystąpień Johna Kennedy’ego („Jestem berlińczykiem”) i Ronalda Reagana („Panie Gorbaczow, niech pan zburzy ten mur”) w Berlinie w realiach zimnej wojny. Wydaje się, że w Warszawie nie było takiego przesłania wyrażonego w jednym zdaniu, które mogłoby zapaść w pamięci milionów na wiele lat. Ale ustalmy jedno: to nie była może wybitna przemowa, ale z pewnością nie była też słaba. Bardzo dobra – tak to można ująć.
Naiwność krytyków. Najzacieklejsi krytycy przemówienia oczekiwali jednoznacznych deklaracji w sprawie nowych dostaw broni na Ukrainę, być może przełomu w sprawie myśliwców, ale to załatwia się w zaciszu gabinetów. Przemówienie zostało utrzymane w podniosłym tonie, typowo amerykańskim, miało podnieść morale walczących i pokazać jedność wolnego świata.
Biden znowu akcentował jedną kwestię charakterystyczną dla jego retoryki – walkę demokracji z autokracją. Walkę, którą trzeba kontynuować. Dobitnie wskazywał na to, że autokraci rozumieją tylko głośne „nie”.
Podziękowania i wyrazy wsparcia. Prezydent USA dziękował narodowi polskiemu za hojność w okazywaniu wsparcia Ukrainie, szczególnie w zakresie pomocy humanitarnej, stworzenia warunków mieszkaniowych uchodźcom. Z uznaniem odniósł się też do działań Unii Europejskiej, potwierdził spójność NATO. Warto odnotować, że niuansując, opowiedział się jasno po stronie białoruskiej opozycji i demokratycznych władz Mołdawii. Pozdrawiał obecną na tym wydarzeniu prezydent tego kraju (mówi się, że kolejną ofiarą agresji rosyjskiej mogłaby być właśnie Mołdawia).
Dowodził, że wojna ma reperkusje o charakterze globalnym, gdy wspomniał, że Putin, starając się zablokować porty na Morzu Czarnym, dążył do wywołania kryzysu żywnościowego na ogromną skalę. Dodał, że jego żona odbędzie wizytę w Afryce, która pod tym względem została dotknięta przez imperializm Putina.
Umiłowanie wolności. Słowo, które przebijało się wyraźnie w narracji Bidena to „wolność”. Przytoczmy znamienną część jego wypowiedzi:
„Nie ma słodszego słowa, niż wolność. Nie ma szlachetniejszego celu, niż wolność. Nie ma wyższej aspiracji niż wolność. Amerykanie to wiedzą i wy to wiecie. I wszystko, co robimy teraz, musimy zrobić, aby nasze dzieci i wnuki również to wiedziały.” „Wolność. Wróg tyrana, nadzieja odważnych i prawda wieków. Wolność”.
Odpowiedź na histerię Putina. Przemówienie Bidena było odpowiedzią na wcześniejszą, agresywną, wręcz obsesyjnie konfrontacyjną wobec Zachodu, tyradę satrapy z Kremla. Biden mówił w sposób stanowczy, ale też wyważony. Skierował przesłanie do Rosjan, wskazując na to, że Stany Zjednoczone nie mają agresywnych zamiarów wobec Rosji, nie chcą jej zniszczyć, że wojna to wybór Putina, a wsparcie dla Ukrainy jest niezachwiane.
Biden potwierdził zobowiązania sojusznicze i zaprezentował siłę argumentów, Putin preferuje argument siły. Dyktator z Kremla przemawiał jak człowiek osamotniony, a lider Zachodu zapewniał o trwałości sojuszu NATO, wskazywał na jedność wolnego świata w sprawie obrony Ukrainy, także w Zgromadzeniu Ogólnym ONZ. Nie mówił tylko o przywódczej roli USA, w swojej narracji kładł nacisk na wspólne wysiłki i solidarność państw demokratycznych.
Słowa wypowiedziane wcześniej przez Andrzeja Dudę „Nie ma wolności bez solidarności” idealnie współgrają z motywem przewodnim przemówienia Joe Bidena.
Fot. ilustracyjne – fragment strony głównej „New York Times”, 22 lutego 2023
Dodaj komentarz