O sprawie zuchwałej kradzieży elementów sarkofagu św. Wojciecha z gnieźnieńskiej katedry w 1986 roku mówiła cała Polska. Czy tak samo będzie z opowiadającą o niej historią filmową? A może głośniej będzie o bankiecie wieńczącym uroczystą premierę? Film wchodzi na ekrany multipleksów 24 marca.
„Event ciekawszy niż premiera” – usłyszałem po pokazie, w trakcie bankietu. „Święty” nie ma zdolności do dłuższego, pełnego zaangażowania widza. Tempu akcji daleko do galopu, mimo prób jej ożywiania. Czy to stricte fabularnego, czy nie wykorzystanym w pełni plot twistem z SB w roli głównej, czy też poprzez – jak to nazwałem – paradoks pani Baran, która znaczną część swoich scen zaczyna od ubierania się. Żartowała z tego nawet Lena Góra, odgrywająca ją aktorka. Jest to oczywisty zabieg scenarzysty i reżysera, mający co jakiś czas odświeżać uwagę widza, nakłonić go do zachowania skupienia. Przynajmniej przez kilka chwil.
Jeśli ktoś nastawi się na typową „konsumerkę”, wysokie napięcie, bądź, po prostu, na „odmużdżacz”, to się rozczaruje. Istnieje nawet ryzyko, że odpłynie i skończy przysypiając. Sam to widziałem. Film gatunkowo scharakteryzowano jako kryminał, jednakże trafniej byłoby powiedzieć o nim: dramat obyczajowy. W dodatku taki do oglądania którego trzeba się odpowiednio nastawić i przygotować. W odbiorze „Świętego” pomóc może nawet szczątkowa znajomość rzeczywistej sprawy kradzieży sarkofagu.
Na co jeszcze trzeba być gotowym, zwłaszcza znając kontekst historyczny? Na oddzielenie rzeczywistych wydarzeń od fabuły filmu, która jest nimi TYLKO i AŻ inspirowana. Jeżeli oczekujesz 100-procentowej zgodności, to nie jest film dla ciebie, to nie jest dokument. Ale przyznać trzeba, że elementy zaczerpnięte z oryginalnej sprawy są w obrazie widoczne. Twórcy zgłębili temat, konsultując się w trakcie prac z pierwowzorem Andrzeja Barana – Jerzym Jakubowskim. To właśnie były naczelnik poznańskiego CBŚ prowadził tę głośną sprawę i rzeczywiście miał wówczas stopień porucznika milicji kryminalnej. Ot, pierwsze podobieństwo. Ale, rzecz jasna, nie należy brać fikcyjnej postaci za odbicie tej historycznej. Twórcy wyraźnie podkreślają to w napisach.
I jeżeli zasłyszane przeze mnie reakcje publiki nie były zbyt entuzjastyczne, gdy idzie o fabułę, to zgodnie chwaliły obsadę. Było za co, nie zawiodła. Bardzo dobrze wypadł Mateusz Kościukiewicz jako porucznik Andrzej Baran. Ważna rzecz, bo to główny bohater – zaangażowany, choć jakby niepewny, mający kłopoty ze zdecydowaniem oraz żołądkiem i – jak się dowiedziałem – tak różny charakterologicznie od swego pierwowzoru, Jakubowskiego. Podobnie różnią się od siebie historie żon obu panów, co nie zmienia faktu, że Lena Góra gra dobrze i nie jest sztuczna. W gruncie rzeczy, nikt nie jest „plastikowy”, niektórzy są po prostu bardziej zapamiętywalni. Do tego właśnie grona należą jeszcze filmowi księża, Leszek Lichota i Michał Grudziński. Postać tego drugiego to dobry przykład nieco ironicznej postaci epizodycznej.
Ironia i humor są zaletami obrazu. Nie występują wprawdzie w hurtowych dawkach, bardziej jako rzadki towar na receptę, który, kiedy pojawia się już „na ladzie”, powoduje śmiech całej sali. Krótki dialog między księdzem Stefanem a komendantem policji należy do najbardziej rozkładających, jakie kiedykolwiek widziałem na ekranie. Świetnie wpleciono w niego, znaną przecież, sekwencję liczb: 997.
Pochwalić należy też charakteryzację i scenografię, z zabytkowymi pojazdami włącznie. Wydaje mi się, że raz w tłumie statystów mignął nowoczesny statyw, ale to się zdarza. Dla poznaniaków i Wielkopolan dodatkową atrakcją mogą być próby rozpoznania lokacji, w których realizowano sceny. Ich świadkiem byłem w trakcie pokazu. Zaczęło się od lotniska usytuowanego w Arenie, ale w kolejnych zgadywankach już trudniej.
Produkcja, w gruncie rzeczy, ma całkiem sporo zalet, jednak w pewnych ważnych aspektach zawodzi scenariusz. Część widzów twierdziła, że akcja filmu powinna być szybsza. Słyszałem też głosy, że mógłby on wypaść lepiej, gdyby twórcy zdecydowali się ekranizować, poświęcony sprawie zuchwałej kradzieży, fragment książki Jakubowskiego „Policjant. Okrutne zbrodnie, głośne śledztwa, o których mówiła cała Polska”.
Wspomniany bankiet, który odbył się po pokazie, 19 marca w Multikinie 51, zatrzymał stosunkowo liczną część widowni. U niektórych wywołał więcej emocji niż sam seans, stanowił ciekawą okazję do rozmowy z osobami pracującymi nad filmem. Tak czy inaczej, bilans jest taki: „Święty” nie zmarnuje widzom czasu czy pieniędzy, ale gwiazdą kina nie pozostanie. Chyba nie zagości też dłużej w pamięci.
Fot. Anna Jakubowska
Dodaj komentarz