Wiszę obok trzydziestki szóstki na drążku, nad którym widnieje napis „New Collection”. Codziennie kilkadziesiąt kobiet ogląda mnie ze wszystkich stron i odkłada z westchnieniem pełnym rezygnacji. Jestem droga. Cena sprawia, że czuję się wyjątkowa – ekskluzywna i modna. Dzięki niej zapominam o niedokładnie przyszytych guzikach czy zwisających nitkach zdradzających pośpiech tanich palców roboczych, które mnie stworzyły. Mój rozmiar jest idealny dla zwiewnych i drobnych. Cudowne uczucie.
Większe zazdroszczą mi czwórki na końcu. Trzydziestka szóstka i trzydziestka ósemka są nawet miłe, ale już te wredne czterdziechy wyzywają moje potencjalne klientki od anorektyczek. Nikt cię nie kupi, głupia! Wiesz dlaczego? Bo jeszcze jesteś zaniżona! Kpią ze mnie, ale ja się tym nie przejmuję. Mam inne zajęcie. Marzę o chwili, kiedy wyniosą mnie ze sklepu w szeleszczącej torbie, a potem będę ubierana na wyjątkowe okazje i prana w pachnących balsamach reklamowanych w telewizji, suszona na płasko w słońcu, prasowana technologicznie zaawansowanym żelazkiem!
Od ponad tygodnia moim nowym domem jest stojak oznaczony tabliczką „SALE”. Tu jest tak nieznośnie ciasno. Po lewej ta marudna dżersejowa czterdziestka czwórka, którą dwa dni temu ktoś przepocił i teraz non stop utyskuje na swoją sytuację. Po prawej śliski one size z Bangladeszu. Ciągle ląduje na ziemi, bo ktoś oderwał tasiemki, które utrzymywały go na wieszaku. Moje koleżanki dawno sprzedane. Ostatnia odeszła złośliwa poplamiona czterdziestka dwójka. Szmata. Oby jej nie doprali! Jestem wykończona. Jeśli ktoś w ogóle mnie zauważa, zazwyczaj żałuję, że się to stało. Boli mnie pod pachą. Wczoraj jakaś pulchna desperatka próbowała mnie założyć i skończyło się na rozerwaniu szwa i kilku przekleństwach. Nawet mnie nie odniosła na miejsce! Dobrze, że obsługa sklepu zauważyła, jak smętnie zwisam na haczyku w brudnawej przymierzalni.
Stało się. Pomyślałam: teraz albo nigdy. Jeżeli mają mnie kolejny raz odwiesić na ten drąg zapomnienia, to niech mnie ktoś spali. Jednak ona szukała właśnie mnie. Słyszałam, jak mówiła to Kasi z kasy. Jesteśmy dla siebie stworzone! Żegnaj nudna czterdziestko czwórko i ty atłasowa ofiaro z wieszaka obok! Żegnajcie niezdecydowane klientki! Żegnajcie przymierzalnie! Żegnaj sklepie! Żegnaj galerio! Teraz ona niesie mnie w kolorowej reklamówce i opowiada o zakupach mamie przez komórkę. I wiecie jak mnie nazywa? Ślicznym topem, a nie bluzką z wyprzedaży.
Dodaj komentarz