Czy znakomity pianista może być równocześnie znakomitym malarzem? Rafał Blechacz – zdecydowanie tak. Przekonałem się o tym w piątkowy (14 lutego) wieczór w berlińskim Schauspielhaus.
Widownia pięknej Sali Wielkiej – wypełniona na parterze i dwóch poziomach balkonów, tylko tu i ówdzie wolne pojedyncze miejsca. Publiczność międzynarodowa, w przerwie słyszę rozmowy w kilku językach: niemieckim, polskim, angielskim, francuskim i japońskim. W programie tego wyjątkowego koncertu utwory Romana Palestera, Alexandra Tansmana i Fryderyka Chopina. Orkiestra Filharmonii Poznańskiej i jej soliści pod batutą Marka Pijarowskiego, diament wieczoru – Rafał Blechacz, światowej sławy pianista, laureat XV Międzynarodowego Konkursu Chopinowskiego w Warszawie (2005 rok).
Rozbrzmiewa koncert fortepianowy e-moll op. 11. Zamykam oczy, wnet mam wrażenie, że słucham… malarza, który na płótno nanosi kolejne dźwięki: delikatne i natarczywe, kojące i niepokojące, radosne i nostalgiczne. Wszystkie – kryształowo czyste, szlachetne. Na takie obrazy, misternie współtworzone z orkiestrą i dyrygentem, można by patrzeć bez końca. Ale był jeszcze jeden ważny wykonawca – cisza. Jakże grająca, gdy ręka artysty na chwilę zawieszała się nad klawiaturą. A potem raz dostojnie, raz w szalonym tempie przemierzająca biało-czarny szlak.
Jeszcze nie wybrzmiały ostatnie dźwięki koncertu, jeszcze ręce dyrygenta były w górze, a już salę wypełniły oklaski. Ich natężenie gwałtownie rosło, a czas się wydłużał. Publiczność, na stojąco, domagała się bisów. Wielce ukontentowana, usłyszała dwa.
Fot. Andrzej Piechocki
Ciekawa relacja. Jest tym bardziej warta odnotowania, że dzisiaj redakcje rzadko decydują się na publikowanie takich tekstów. Wiadomo – ograniczenia budżetowe. One nie pozwalają wysyłać redaktorów w świat.