– Przyjechał pan do Polski w 1989 roku. Jak wypadała konfrontacja ówczesnej naszej rzeczywistości z angielską?
– Sklepy były na ogół puste, stać mnie było na wszystko, ale nie było co kupować lub produkty były tak marnej jakości, że nie chciało się ich kupować. Przez trzy dni nagle zniknęły z kiosków… zapałki. W ogóle było tak, jakby przechodzić na drugą stronę lustra – nic nie miało sensu i wszystkiego można było się spodziewać.
– Trudno było zatem odnaleźć się tutaj.
– Ze strony ludzkiej, osobistej – bardzo prosto, bo ludzie są mniej więcej tacy sami, zawsze i wszędzie. Ale zrozumieć, jak to wszystko się działo – niemożliwe.
– Jak daleką drogę przeszli Polska i Polacy od 1989 roku?
– Bardzo daleką. Macie za sobą niewyobrażalnie wielkie osiągnięcia, biorąc pod uwagę, jak bardzo zostaliście z tyłu. Wtedy Polska była dziwaczna, egzotyczna, ekscytująca. Teraz jest zwykłym europejskim krajem.
– Czy język polski był dużym utrudnieniem?
– Tak. To brzmiało, jak strzelanie z karabinu maszynowego i razem z dziwnym alfabetem i fonetyką był to język bardzo zamknięty, zagadkowy. Ale była to zagadka, jaką chciałem rozwiązać.
– Jest pan wspaniałym muzykiem, co sprawiło, że zainteresował się twórczością i tłumaczeniem Stachury ?
– W Edynburgu w 1986 roku pewna Polka, aktorka, czytała moje wiersze i mówiła, że są podobne do jakiegoś Stachury i zapisała jego nazwisko w moim notesie. Potem, jak przyjechałem do Polski, poznałem nagranie Marka Gałązki, potem samego Marka. To spowodowało, że podejmowałem pierwsze próby tłumaczenia piosenki Stachury.
– Z opisu Sun Flower Orchestra wynika, że jest pan człowiekiem orkiestrą. Na ilu instrumentach pan gra?
– Nie jestem człowiekiem orkiestrą, ale kompetentnym muzykiem i, jeśli zajdzie potrzeba, potrafię wydobywać dźwięki z różnych instrumentów. Głos to pierwszy instrument, potem gitara, bas, harmonijka; obecnie uczę się grać na fortepianie. Umiem też grać na flecie prostym.
– Skąd tak wielkie zaangażowanie w muzykę u teatrologa i filmoznawcy?
– Zawsze zajmowałem się muzyką, od dziecka. Po prostu robię to. Muzyka przeważa z powodów osobistych i logistycznych (łatwiej siedzieć i nieco brzdąkać na instrumencie w domu, niż koordynować grupę aktorów, znaleźć salę prób itp.)
– Jako nauczyciel ma pan kontakt z młodymi ludźmi. Co pan sądzi o ich gustach muzycznych?
– Zaskakująco przywiązani są do Pink Floyd, Led Zeppelin, The Doors itd. podczas, gdy w Anglii jest to już prehistoryczna muzyka.
– Czy spotkał się Pan z nietolerancją z powodu pochodzenia czy wyglądu?
– Osobiście nie, choć znam ludzi, których to spotkało. Może miałem farta.
– Co by pan zmienił w Polakach?
– Jestem tutaj, bo podoba mi się Polska i Polacy, ale myślę, że gdyby kościół miał mniejszy wpływ na ludzi, byłoby lepiej. Szybko to się nie zmieni…
– Dlaczego wybrał pan właśnie Polskę?
– Najpierw przez przypadek, potem z wyboru. Miałem okazję pracować tutaj jako aktor, potem się zakochałem i zostałem. Nadal kocham tu żyć, Poznań to mój dom, za którym tęsknię, gdy jestem w Anglii.
– Czy pełna integracja Polaków z innymi narodami jest możliwa?
– Nie, a nawet nie jest zalecana. Pewien poziom odrębności jest piękny i na zawsze zostaje, dzięki językowi i kulturze. Różnorodność to przyprawa życia (variety is the spice of life). Ale Polacy już stali się częścią UE, nowej Europy i są zintegrowani na takim samym poziomie, jak inne narody europejskie.
– Jakie stereotypy o Polakach okazały się prawdziwe?
– Nie znałem ich, może oprócz tego, że Polacy są szaleni i dużo piją. Tak, oba się sprawdziły…
Z Grahamem CRAWFORDEM, Anglikiem mieszkającym w Polsce,
rozmawiał Karol Tarasewicz
Dodaj komentarz