17 stycznia 2004 wszystko UCICHŁO…

W 1990 roku Czesław Niemen zaproponował mi, abym został jego managerem. Było to po koncercie, który zorganizowałem w Poznaniu dla 10-tysięcznej publiczności, na schodach Ratusza. Zgodziłem się.

Niemen był wielkim indywidualistą i prekursorem. Często nie rozumiany, wymykający się wszelkim muzycznym modom. Łączył może nie epoki, ale na pewno pokolenia. Interpretował teksty Asnyka, Herberta, Mickiewicza, Iwaszkiewicza czy Norwida, był nonkonformistą.  Wiedział, że w życiu postępuje właściwie, według otrzymanego od rodziców wychowania i dekalogu.

Nasza współpraca rozpoczęła się krótko po premierze przedostatniej płyty  „Terra Deflorata”,  wydanej przez Veriton. To był czas, w którym postawił on na trudną progresywną muzykę elektroniczną. Stacje radiowe niechętnie prezentowały te utwory, a ludzie niekoniecznie chcieli ich słuchać w dużej dawce na żywo. Dlatego zorganizowaliśmy trasę pod tytułem „Niemen wspomnieniowy”. W pierwszej części przeważała muzyka elektroniczna, a w drugiej – znane przeboje.

Od początku Czesław wymagał, bym nie zabiegał o sponsorów. Nie chciał na scenie banerów, billboardów, logotypów.  Zależało mu także na tym, aby koncertów nie było zbyt wiele. Grał ich około dziesięciu rocznie. Stawiał na jakość. Nie chciał się też zbytnio męczyć. A i tak sam niemal wszystko to, co pozaartystyczne, sam robił: nosił aparaturę nagłośnieniową, instrumenty, obsługiwał pulpit mikserski,  był kierowcą. Unikał pomocy innych.

Nie zapomnę koncertu w nieistniejącym już leszczyńskim kinie „Panorama”. W przerwie występu powiedział, że dalej już nie może grać, bo bardzo boli go bark, nie może nawet unieść ręki. Nie mogłem jednak, ot tak, przerwać koncertu w połowie. Zapytałem żony, czy może ma coś przeciwbólowego. Ona poszła na zaplecze, zamieniła z Czesławem kilka zdań, kazała usiąść mu na krześle, wykonałą krótki masaż. – A teraz – ostrzegła – może zaboleć, możesz krzyczeć. Po chwili Czesław uśmiechnął się i rzekł, iż  że już nic go nie boli. Koncertował dalej… Później Czesław żartobliwie mówił mi:  ty masz przy sobie swojego prywatnego lekarza, może i mnie zaliczyłby do swoich pacjentów. Odpowiedziałem: –  chyba, że każe chodzić na czworaka i w kagańcu, jest bowiem lekarzem weterynarii z czterdziestoletnią praktyką.

Niemen był bardzo otwarty na świat i przyrodę, kochał zwierzęta  (był wegetarianinem), w domu miał dwie kotki dachowce  Często, kiedy jechaliśmy z miasta do miasta, bywało, że skręcał w jakąś boczną drogę, w kierunku lasu lub wolnej przestrzeni. Zatrzymywał się, brał kamerę i filmował. NATURĘ. Cieszył się, kiedy zobaczył zająca, dziki, sarenki, stada ptaków. Był przyjazny otoczeniu. Stąd przesłanie z płyty „Terra Deflorata”, w obronie Ziemi dewastowanej przez człowieka.

Ostatnie koncerty, jakie zagrał odbyły się w Paryżu, w polskim kościele. Zorganizował je, za moja wiedzą, mój wychowanek Remigiusz Trawiński. Ostatni raz rozmawiałem z Niemenem w Sylwestra, czyli kilkanaście dni przed śmiercią artysty. Była mowa o pewnych planach, nagraniowych i koncertowych. 17 stycznia 2004 wszystko UCICHŁO…

Fot. Jerzy Garniewicz

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*