Słubfurt – moja ojczyzna od dziesięciu lat

Moim pierwszym obrazem Frankfurtu jest dworzec, październik 1989, podczas przejazdu z Bonn do Poznania, gdzie mieszkałem od 1990 do 1998 roku. Była już noc, skąpo oświetlony dworzec wpływał na mnie tak samo groźnie i mrocznie, jak panowie w szarych mundurach, którzy mnie kontrolowali. Nie myślałem wówczas, że to miejsce będzie moją ojczyzną z wyboru.

W 1993 roku poznałem w Poznaniu Andrzeja Billerta, który zaprosił mnie do Frankfurtu następującymi słowami: – Poznań jest przecież nudny, to duże miasto, jak każde inne. Musisz przyjechać do Frankfurtu, tam wszystko jest jeszcze możliwe. Prowadził mnie przez zniszczone Altberensinchen, z domu do domu i przez podwórza. Zatrzymaliśmy się w opuszczonej i mocno zniszczonej kamienicy o potocznej nazwy „Königs Fritze“. Kilka miesięcy później wraz z ośmioma innymi artystami z Poznania zamienialiśmy ten budynek w wielką instalację artystyczną pod tytułem „Gast-Stätte“ (podwójne znaczenie jako gospoda lub miejsce dla gości).

Po wielu rozterkach, przeprowadziłem się jesienią 1998 z Poznania do Frankfurtu. Rozstrzygającym było położenie miasta – między Poznaniem a Berlinem. Można powiedzieć, że jednocześnie w Polsce i w Niemczech. To odpowiadało całkowicie mojemu wewnętrznemu poczuciu istnienia: u siebie „pomiędzy“.

Dla mnie pytanie Duerera „kim jestem?“ od dawna było egzystencjalnym tematem. Jako 16-latek zdecydowałem, że nie chcę być Niemcem. Zajmowaliśmy się w szkole tematem Holocaustu i nasza nauczycielka historii zadała nam pracę domową: zapytać naszych dziadków, co robili w czasach nazizmu. Moi dziadkowie oburzyli się na nauczycielkę, a ich reakcje wskazywały na to, że współdziałali. Moi dziadkowie, których tak kocham? Znosili to, albo nawet brali w tym udział? Czy to drzemie także we mnie?

Zamiast służby wojskowej wykonałem służbę zastępczą z organizacją „Aktion Sühnezeichen/Friedensdienste” (Akcja Znaków Pokuty/Służby dla Pokoju) we Francji. Tam chłopi przekonali mnie, że jako młody człowiek nie jestem odpowiedzialny za czyny pokolenia moich dziadków czy babek. Pomimo tego nadal żyję w przekonaniu, że przez niemiecką przeszłość pojawia się szczególna odpowiedzialność za moje własne postępowanie. Przede wszystkim to mnie określa jako Niemca. Pozostałem 3 lata we Francji. Zrozumiałem tam, że otwartość wobec obcego jest ważnym warunkiem, aby móc spełniać moją historyczną odpowiedzialność. I tak byłem w 1990 roku przygotowany na przeprowadzkę do Poznania. Tam uczyłem się osiem lat rozumieć ludzi z Polski, jak i patrzeć ich oczami na Niemcy.

Z punktu widzenia Polaka, w Niemczech żyjemy w dalszym ciągu „jak pączek w maśle”. Do tej ostrej walki o byt w Polsce nie przyzwyczaiłem się nigdy. Pewnie między innymi z tego powodu przyjąłem zaproszenie Frankfurckiego Związku Sztuki na realizację dużego polsko-niemieckiego projektu artystycznego w przestrzeni miejskiej Frankfurtu i Słubic. Drugi powód: rozkoszuję się tym do dziś. Jeździć przez most w tę i w tamtą stronę, zażywać obu kultur jednocześnie.

We Frankfurcie toczyła się wtedy dyskusja, która mówiła, że trzeba stworzyć własną, regionalną tożsamość, zanim Frankfurt i Słubice zbliżą się do siebie. Żyjący po obu stronach Odry, po porozumieniu w Jałcie po II wojnie światowej, stracili swoją ojczyznę. Jak więc mogą odzyskać uczucie z ojczyzny? To była dla mnie okazja do postawienia sobie pytania o tożsamość. Czym w ogóle ona jest? Tak powstał Słubfurt jako „rzeczywistość równoległa“, teraz już od 10 lat moja ojczyzna.

Granice są przede wszystkim w naszych głowach. Ta świadomość rośnie u mnie z projektu na projekt. Niemcy, Polska i pojęcie „regionalna tożsamość” bazują na konstrukcjach rzeczywistości. Wolność to znaczy być tak wolnym, żeby zmienić własną rzeczywistość w głowie, przejąć za nią odpowiedzialność. Gdy oprowadzam turystów po Słubfurcie, wielu wierzy potem w to, że to miasto faktycznie egzystuje. Frankfurt i Słubice będą rosły razem niepohamowanie w Europie. Jest tylko pytanie o czas, a najlepszym dowodem na to jest Konferencja Przyszłości, która odbyła się w czerwcu 2009. Wtedy około 200 mieszkańców Słubfurtu razem obradowało i pracowało nad wspólną wizją obu miast w przysłości. Wyróżnienie, które dostał projekt w Brukseli, pokazuje wyraźnie, że teraz przyszła właściwa pora, aby utorować drogę do modelu europejskiego miasta.

Fot. www.cp.edu.pl

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*