Wrzesień na ogół kojarzy się z początkiem roku szkolnego! Ech, nie mnie! Mnie kojarzy się z debiutem w półmartonie. Z moimi pierwszymi dwudziestoma i jednym kilometrami, dziewięćdziesięcioma siedmioma metrami, i jeszcze pół metrem. Ufff… Konia z rzędem temu, kto napisze to poprawnie. Żart! Nie mam konia, ani rzędu.
Wracam do września. Piła, 2014 rok. A tam ja. Kasia. Ze ściśniętym ze strachu sercem i żołądkiem. Prawie nieprzytomna z emocji. Wśród tłumu kolorowych, podekscytowanych, roznegliżowanych, w większości smukłych, silnych ciał. Ja, niby przygotowana, ale niepewna. Ustawiłam się w tłumie na końcu stawki. Za mną już tylko samochód pogotowia ratunkowego. Czekałam na sygnał. Emocje, adrenalina, wzruszenie. Tłum ruszył. Nie, nie z kopyta. Z kopyta tylko czołówka, reszta kilkadziesiąt, może nawet kilkaset metrów dalej, z nogi na nogę. Człapu, człap. W gotowości, aby zacząć biec. Niesamowita to chwila.
Za każdym razem, gdy startuję w jakimkolwiek biegu, szczególnie cenię sobie ten moment, gdy wśród aplauzu kibiców przesuwam się w tłumie do linii startu. Uwielbiam! Snuję się, mimo iż ciało już na wysokich obrotach. Powoli, powoli, aż nagle… Jest miejsce. Jest przestrzeń. Można biec! Ruszam! Tym razem z kopyta. Po kilku minutach, orientuję się, że to nie moje tempo, że niesie mnie tłum, niosą kibice, emocje! Koryguję możliwości. Zwalniam. Przejmuję kontrolę nad tempem i rytmem biegu. Zaczyna się kalkulacja. Tak było wtedy. Tak jest za każdym razem. Wybiegane treningowo kilometry pozwalają poznać możliwości organizmu. Świadomość siebie pozwala przebiec dystans. Dlatego mimo chęci, aby poszaleć w rytm kibicującego tłumu i w takt lepszych ode mnie, zwalniam, oszczędzam siły. Zimna kalkulacja.
Dwa lata temu dobiegłam do mety przeszczęśliwa, ale ledwie żywa. Do sił wracałam kilka godzin. Jednak mimo zmęczenia szczęście mnie rozpierało. Udało się! Krzyczało całe moje wycieńczone ciało. Udało się! Darła się każda komórka. Dumna jak paw, chodziłam przez dobry tydzień. Potem okrzepłam. Teraz biegam kilka półmaratonów w roku. No i właśnie kolejny przede mną. Znowu w Pile.
Przyznam, że jestem pełna obaw i wątpliwości, mimo iż w teorii moje ciało jest gotowe na taki wysiłek. Ale doświadczenie biegowe, doświadczenia z Tarnowa Podgórnego, nauczyły mnie, że zawsze należy mieć respekt. Przed każdym dystansem. Ten czas przed zawodami jest szczególny. Większa motywacja do regularnych treningów, mobilizujący strach, oczekiwanie… Czasami złość! Szczególnie, gdy – wbrew wszystkiemu – zakładam buty i idę biegać, zamiast wygodnie rozsiąść się przed ekranem telewizora. Złość na samą siebie i całkowity brak odpowiedzi, na pytanie: „Po co się zapisałam?” Zaczynam trening niechętna całemu światu. Po czym wracam upocona, sponiewierana do domu. Za każdym razem czuję się jednak mocniejsza. W duchu nazywam siebie „miszczem”. Tak, właśnie „miszczem” wszystkiego.
Rzucam teraz tę pisaninę, zakładam buty biegowe i lecę kręcić kilometry.
Katarzyna Bajon
www.rozbiegane-mysli.pl
Dodaj komentarz