W Moskwie jesteśmy już od ponad dwóch tygodni i dopiero teraz pierwsze wrazenia zaczynają układać się w logiczną całość. Robione przez ten czas na gorąco notatki przypominają raczej niedokończone puzzle: tu i tam rozpoznać można pewne kształty, ale porozrzucane wokół kawałki układanki uniemożliwiają ujrzenie pełnego obrazu.
Prześladują nas myśli, że jakichś elementów brakuje, że gdzieś się zagubiły, że być może odtworzenie całości stanie się niemożliwe, a wspomnienia znikną na zawsze. Dziś nastał jednak czas porządkowania. Siadamy do układanki w naszym skromnym akademickim pokoiku, a przez okno podgląda nas mroźna moskiewska noc.
Dworzec Białoruski. Centrum miasta. W końcu. Chociaż podróż samolotem z Poznania z przesiadką w Warszawie do meczących nie należała. Około dwie godziny wcześniej opuściliśmy strefę Schengen. Przystanęliśmy na chwilę przed wejściem do metra, by nacieszyć się bliskością Mateczki Rasiji, która objęła nas swym mroźnym uściskiem, opatulona grubym kożuchem białego puchu.
Wokół przebiegają ludzie. Nie wyglądamy chyba na inostrańców, bo podchodzą do nas pytając o drogę, albo zbędnego papierosa. Zamiast kiosków, kwitną wokół budki, w których kupić można rzeczy na moskiewskiej ulicy najważniejsze: książki, piwo, energetyczne napoje „z prądem” (najpopularniejszy: Jaguar – 5,50 za pół litra 10-procentowego napoju), papierosy (od ok. 1,50 do 7 zł za paczkę) i, oczywiście, wypiekane na miejscu, krzepiące serce i duszę, pirożki i bliny. Mróz bezwzględnie szczypie w nos i policzki, więc zbieramy swoje bagaże i wkraczamy w pałacowe korytarze metra. Ze ścian patrzą na nas bohaterowie Związku Radzieckiego, a ze wszystkich stron napierają moskwiczanie. Jest czwarta – czasy-pik – metro przeżywa prawdziwe oblężenie – masa pracująca wraca do domu po długim dniu pracy. Z głośników dochodzą nas nawoływania niczym z piosenki Bułata Okudżawy: „Drodzy moskwiczanie. Stójcie po prawej stronie schodów. Lewą zostawcie dla przechodzących”. Tak, porządek w metrze być musi. A i w Rosji od dawna też tak było: wybrałeś prawą stronę – stój grzecznie i poddaj się nurtowi wydarzeń, wybrałeś lewą – proszę, biegnij do przodu, ile sił starczy.
Wysiadamy. Nasza stacja – Park Kultury imienia Gorkiego. Po 5 minutach marszu docieramy do akademika – obscieżytia Moskowskowo Gosudarstwiennowo Lingwisticieskowo Uniwersiteta. Ignorując podejrzane spojrzenie ochroniarza, podchodzimy do recepcji i radośnie obwieszczamy nasze przybycie. Z ekscytacji zapominamy o ważnym rosyjskim powiedzeniu: Ulybka bez priciny priznak duraciny (Uśmiech bez powodu jest oznaką głupoty). Ośnieżeni, zmarznięci i z tymi głupimi uśmiechami od ucha do ucha dowiadujemy się, że nie ma nas na liście spodziewanych gości, że nikt o nas nie słyszał i nikt nas tu nie oczekuje. W tym momencie stwierdzenie „Moskwa nocą” nabrało dla nas całkowicie nowego znaczenia, a zimny uścisk Mateczki Rasiji z pojęcia metaforycznego, stał się całkiem realną wizją nadchodzących godzin.
Na szczęście, Rosja ma także swoje niepisane reguły. Czasem, by osiągnąć cel wystarczy jedynie chwilkę cierpliwie postać, udowodnić, że załatwienie określonej sprawy naprawdę jest dla ciebie ważne. Po paru minutach ochroniarz każe nam zostawić swoje rzeczy i pojechać na trzecie piętro do pokoju zarządcy akademika. Wita nas tam sympatyczna puszysta Rosjanka. Potwierdza, że rzeczywiście nic o nas nie wie, ale dodaje, że nie mamy się czym martwić, że przynajmniej na tę noc znajdziemy tu ciepły kąt. Jak dobrze! Zimny uścisk Matuszki jakby zelżał, a wraz z nim rozpłynął się biały puch pokrywający nasze ubrania, pozostawiając na podłodze gabinetu zarządzającej błotnistą mokrą plamę.
Pokój 320. Za oknem nocna Moskwa, z czarnego horyzontu wyłaniają się neony reklamowe i basznie podświetlanych cerkwi. Wystarczy otworzyć okno, by do uszu dotarł monotonny szum samochodów. Całkiem ładnie zgrywa się on z nieustannym szumem lodówki marki Saratow i brzęczeniem telewizora o 6 przyciskach, 4 pokrętłach i dalece niepłaskim ekranie. Takiego modelu nie jest nam dane pamiętać z czasów dzieciństwa. Podróż do Rosji okazuje się być podróżą w przeszłość. Mimo że stolica rozwija się niezmiernie szybko, a centra handlowe i restauracje onieśmielają swym przepychem (jak i cenami) życie zwykłych ludzi niewiele się zmieniło.
Nasz akademik przeznaczony jest dla gości z zagranicy i uznawany za jeden z lepszych. Rzeczywiście, bardzo w nim przytulnie i czysto, chociaż nieubłagany czas odcisnął na nim piętno. Odchodzące od ścian tapety i powykrzywiane szafki, nie działające kontakty i zamki, ciągnący się po podłodze kabel antenowy, zapadające się łóżka – są jednymi z wielu elementów pozwalających na powrót do przeszłości. Moskwa to paradoks. Dziwna przestrzeń, w którym stare sąsiaduje z nowym, ubóstwo z bogactwem, życzliwość z chamstwem, rozwój z zacofaniem, dziki kapitalizm z oswojonym socjalizmem. Moskwa to serce kraju, ale serce swoiste jakby przeszczepione z obcego ciała. Na poznanie sekretów tego serca mamy dwa miesiące. Czy w tak krótkim czasie uda nam się w nim zadomowić? Matuszka Rossija uśmiecha się z powątpiewaniem mrugając do nas światełkami moskiewskich wieżowców.
inostraniec – obcokrajowiec
pirożok – rodzaj pieczywa nadziewanego kapustą, mięsem lub ziemniakami, czasem także słodkim farszem twarogowym lub dżemem
bliny – rodzaj naleśników
czasy-pik – godziny szczytu
Obscieżytie Moskowskow Gosudarstwiennowo Lingwisticzeskowo Uniwersiteta – Akademik Moskiewskiego Państwowego Uniwersytetu Lingwistycznego
Dodaj komentarz