O książce „My, naród”, polityce i o tym, jak uczynić Polskę lepszą, specjalnie dla Sic! mówi Tomasz Lis.
– Zawarł Pan w swojej książce cytaty wybitnych postaci, które są w dużym stopniu autorytetami dla wielu ludzi, i tezę, że na jednostkach budowane jest całe społeczeństwo.
– Budowanie społeczeństwa to nie jest kwestia wybitności jednostek. Jeśli miałbym do czegoś nawiązać, to do tego, co każdy z nas słyszał w kościele, czyli, że są talenty, których nie powinniśmy zakopywać. Czy ja mam jakiś wybitny talent? Nie, ale jakiś mam i staram się go nie zakopywać. Ja go mam, pan, i inni mają. Chodzi o to, żebyśmy nie spali, tylko przeskoczyli w życiu taką wysokość, na jaką pozwala nam talent. Tylko tyle i aż tyle.
– Polacy, w porównaniu z Amerykanami, niechętnie podejmują ryzyko. Nie obawia się Pan, że kiedy zaczną je podejmować w większym stopniu, przerodzi się to we frustrację?
– Nie chodzi o ryzyko nieracjonalne. Nie zachęcam nikogo, aby na śliskiej nawierzchni w temperaturze minus dwadzieścia jechał sto osiemdziesiąt. Nie nawołuję do szaleństwa, ale do tego, aby wychodzić naprzeciw wyzwaniu. Zdaję sobie sprawę, że nie jest to jakiś fantastyczny apel do kogoś, kto ma pięćdziesiąt, sześćdziesiąt, a tym bardziej siedemdziesiąt lat. Ale, aby młodzi ludzie nie poskramiali swoich pragnień i marzeń, bo życie to za nich zrobi. Życie złapie nas za portki, utrudni, podkładać będzie nogę, więc po co jeszcze mu w tym pomagać? Wielu Polaków podejmuje ryzyko. Miliony wyjeżdżają za granicę, ciężko tam pracują, próbują dostosowywać się do innego kraju, do innej kultury, uczą się języka. Jest też cała masa ludzi, którzy podejmują to wyzwanie tutaj. Badania wskazują na to, że większość Polaków ryzyka nie lubi podejmować, ale jednocześnie ta bardzo dynamiczna mniejszość je podejmuje i mamy na to tysiące dowodów.
– Czy zgadza się Pan z tezą, że Polacy potrafią się zjednoczyć tylko przeciwko czemuś, a nie za czymś? Mieliśmy dowód na to podczas wyborów, kiedy ludzie głosowali przeciwko PiS, a nie za PO.
– Zgadzam się i nie zgadzam się. Głosowali przeciwko PiS-owi, może nie za Platformą, ale za normalną, spokojną, stabilną, stateczną i przewidywalną władzą w Polsce. Więc także za czymś.
– Użył Pan określenia „polskie piekło”. Czy tak właśnie postrzega polską politykę?
– Nie chcę wszystkich polityków wrzucać do jednego worka, bo jest wielu autentycznych patriotów i inteligentnych ludzi, którzy robią masę dobrych rzeczy i jest wiele kompletnie przedziwnych postaci, które, nie wiem po co i jakim cudem, znalazły się w polityce. Wrzucanie ich do jednego kotła jest niesprawiedliwe, choć, niestety, poziom i zły ton polskiej polityki jest coraz bardziej zauważalny, słyszalny i odczuwalny.
– Promuje Pan hasło „Polska na tak”. Nawiązując do piłki, kilku trenerów forsowało hasło „Futbol na tak”, a skończyło się to ich zwolnieniem
– Trenerzy mają to do siebie, że ich praca zawsze kończy się zwolnieniem. Oczywiście, „Polska na tak” na Mistrzostwach Świata w Korei i Japonii nie udała się, ale „Polska na tak” spowodowała, że w ogóle na tych mistrzostwach zagraliśmy. Nie kompromitowałbym zatem tego hasła całkowicie.
– Bez odpowiedzi w książce pozostały pytania: „Czy czwarta władza ponosi odpowiedzialność za ekscesy IV RP?” i „Czy polskie media czynią Polskę lepszą?”
– Część czwartej władzy ponosi odpowiedzialność. Mam wrażenie, że media czynią gorszym polskie życie publiczne. To jest samonapędzająca się reguła. Media psują politykę, politycy psują media. Życie publiczne wygląda gorzej, niż mogłoby wyglądać, niż powinno wyglądać i niż zasługujemy na to.
– Czy każdy z nas powinien zadać sobie pytanie, jak może tworzyć lepszą Polskę?
– Tak. Bo Polska to nie jest kilka kilometrów kwadratowych między Sejmem, Pałacem Prezydenckim a Kancelarią Premiera. To są, jak śpiewał chyba Lech Janerka, miliony naszych kawałków podłogi. Polska jest tu, i tu, i sto metrów dalej, i tam, gdzie każdy z nas żyje, mieszka. I jeżeli każdy zmieni swój mały kawałek, to wszystko też się trochę zmieni.
Rozmawiał
Andrzej Soboń
Dodaj komentarz