„Mam kocie oczy i dziewięć żyć, ryzykuję każdym z nich i ostro gram.” Autor słów? Wokalista-legenda. 76 lat na karku, a mocy więcej niż u niejednego młodzieniaszka. Jak wypada na papierze? Jaki jest Brian Johnson? Sprawdźcie!
W „Żywocie Briana” pisze z jajem i bez ogródek. Uchyla drzwi kulis branży muzycznej i muzyczno-telewizyjnej. Wyjaśnia sposoby funkcjonowania niektórych mechanizmów show-biznesu i szczerze obala pewne mity z nimi związane. Właśnie – szczerość, Brian Johnson jest przede wszystkim szczery wobec swoich czytelników.
Pisze o lepszych i gorszych momentach życia, chwilach zwątpienia w podążaniu muzyczną autostradą. Od pierwszego wjazdu, poprzez kolejne formacje o pamiętnych nazwach, płyty oraz single. Równocześnie opowiada o życiu rodzinnym i tym, jak zmieniało się z biegiem lat: o wojsku, pierwszym małżeństwie, kłopotach finansowych, pracy w fabryce, czy prowadzeniu własnego biznesu.
Słowa wokalisty czyta się tak, jak słucha się opowieści dobrego znajomego, obdarzonego humorem i sporym dystansem do siebie. Niektóre z jego przypisów, czy komentarzy pod zdjęciami rozwalają z miejsca. Sporo można znaleźć tu autoironii, 76-latek daje czadu niemal tak, jak swoim wokalem. Od Toasty Folk Trio przez Buffalo #1, Geordie i Geordie II. Spotkania z kolejnymi muzykami, w tym z Bonem Scottem, zmiany w sprzęcie, samochodach i składach formacji, aż do… „Well, I’m baaaack, baaack. Well, I’m back in black. Yes, I’m back in black!”.
Nastawionych szczególnie na ten aspekt „Żywotu Briana” muszę uprzedzić: nie stanowi on większości tej książki. Johnson skupia się na swojej drodze do wstąpienia w szeregi jednego z największych zespołów rockandrollowych wszech czasów, na tym, co było wcześniej. Relację z lat koncertowania z AC/DC zostawił, jak sam pisze, jako materiał na kolejną książkę. Niezaprzeczalnie jest w tym potencjał. Ale spokojnie, to nie jest też tak, że o śpiewaniu u boku Youngów i spółki nie ma tu nic, bo jest. I to całkiem sporo.
Czuć w tym radość, niemal dziecięcy entuzjazm i wciąż żywe wspomnienia muzyka. Johnson ze szczegółami opowiada o tym, jak znalazł się w szeregach AC/DC. Wspomina przesłuchania, pierwsze wrażenia i prace nad najlepiej sprzedającym się rockowym albumem w historii. Tak, właśnie nad „Back In Black”. Wszechobecny humor, który roztacza Johnson, tu jeszcze się nasila, a obok samych prac nad płytą w tropikach, poczytamy też o warunkach mieszkaniowych i tym, co i dlaczego członkowie zespołu dostali do obrony.
Lektura pomaga również odkryć na nowo uwielbiane od lat piosenki z albumu, do których tekst napisał właśnie Johnson. Dostrzega się, ile wokalista zawarł w nich ze swojego ówczesnego życia. Rzecz jasna, w charakterystycznym dla siebie; żartobliwym, ironicznym i nieco dwuznacznym stylu. Przykładem może być chociażby „You Shook Me All Night Long”. Brian wspomina nawiązywanie relacji z przyjaciółmi z zespołu i przekraczanie swoich dotychczasowych granic, jeśli chodzi o śpiewanie „jeszcze wyżej”. Kilka słów poświęca też pierwszemu koncertowi, niezbyt intensywnie reklamowanemu, który miał być „rozgrzewkowym”. No właśnie, miał… Jak pisze Johnson: „w AC/DC zawsze idzie się na całego”. Takie fragmenty, jak ten, dosłownie się pochłania. A Johnson, jak na dobrego autora przystało, dba, by raz podsycony apetyt nie doznał szybkiego zawodu. W dość poruszający sposób relacjonuje swoją niemal całkowitą utratę słuchu. Pozwala czytelnikowi wejść do swojej głowy, poznać emocje i myśli. Jak przez całą książkę, tak i tu czuć, że Brian jest szczery.
Swoisty klejnot koronny tej historii czeka na nas za to kilkanaście stron dalej. Zaczyna się w niezbyt wesołych okolicznościach, bo na stypie po pogrzebie Malcolma Younga, ale to niedługo po nim legendarni rockandrollowcy zjednoczyli się ponownie. „Wszyscy mieliśmy coś do udowodnienia […] chcieliśmy więc pokazać, na co nas jeszcze stać” – pisze Brian, wspominając emocje przed wejściem do studia. Czuć to w jego słowach, czuć to w piosenkach z najnowszego albumu. „Patrzcie, wróciliśmy” – zdają się krzyczeć. I to z mocą, której pioruny mogłyby pozazdrościć. Niepokonane legendy. To po prostu „Power Up”.
Moc jest silna w książce Johnsona, tak, jak silna jest w nim. Dla fanów ma wiele smaczków: jak geneza charakterystycznego kaszkietu wokalisty, relacja ze spotkania z rodziną Bona Scotta i – na długo wcześniej – z nim samym, czy rockandrollowe drzewo genealogiczne ze wszystkimi zespołami, w których Brian śpiewał. Zamkniecie tę książkę syci, nabuzowani i chętni na rocka. „Mam kocie oczy i dziewięć żyć, ryzykuję każdym z nich i ostro gram” – powtarza Brian Johnson. Za każdym razem błyska coraz mocniej.
Marcin Klonowski
Brian Johnson, AC/DC, „Back In Black”, piosenki, klejnot,
Dodaj komentarz