Wyrok TK skłonił wiele osób do ustawienia na Facebooku nakładki o nazwie „Wygrało życie”. Jako osoba wierząca, nie mam śmiałości głosić podobnych haseł. Czy życie naprawdę odniosło zwycięstwo? Nie wiemy nawet, czy sędzia wskazałby tutaj choćby na remis. Jednak „dopóki piłka w grze”, skuszę się na małą, słowną dogrywkę.
Pewien motyw zakorzeniony w Biblii nasuwa mi się wyraźnie: „Stabat Mater dolorósa iuxta crucem lacrimósa, dum pendébat Fílius.”*) Jedną ze składowych świętości Maryi jest bowiem fakt przetrwania ogromnego bólu z powodu przedwczesnej śmierci swojego dziecka.
Zachowując wszelkie proporcje, nie jestem w stanie przenieść tych maryjnych cnót na dzisiejsze czasy. Chyba właśnie na tym polega ich święta nienaruszalność. Jest w tym także przekonanie, że do pewnych ikon możemy dążyć, jednak nigdy w pełni nie osiągniemy ich cnót. Nie każda dzisiejsza matka jest zdolna do przetrwania cierpienia swojego, jak i „życia”, które w niej nie tyle „żyje”, co bardziej (choć przykro to pisać), mizernie istnieje. Ponadto, ten matczyny ból ciągnie się przez całe życie, które nierzadko ma swój kres już w momencie porodu.
Ilu ludzi na kształt „miłosiernego Samarytanina” potrzebuje ten kraj, aby zapewnić cierpiącej matce coś więcej, niż zwykłą modlitwę? Swoistą pomoc duchową, z czymś ponad tylko „Amen”. Z tym prawdziwym „owocem, po którym można Nas rozpoznać”.
Mam wznosić święte symbole na chwałę ograniczenia czyjejś wolnej woli, nadanej przez Stwórcę? Bóg nigdy nie mruga. I znaczy On dla mnie zbyt wiele, by ślepo głosić wygraną „życia”, linczując tym samym tysiące pokrzywdzonych matek, które według wiary – też są Jego dziećmi.
Fot. Sic!
——————-
*) Stoi Matka obolała,
Łzy pod krzyżem przepłakała,
Gdy na krzyżu Syn jej mrze.
Dodaj komentarz