Nie wszyscy lubią TO oglądać. Nie wszyscy się na TYM znają. Nie wszystkich TO, w końcu, interesuje. Ale jeśli jest najmniejsza szansa, że dzięki temu, co napiszę, chociaż jedna osoba się TYM zainteresuje, to wystarczający powód, aby stracić 30 minut ze swojego życia.
Cofnijmy się do daty 23. października. Dzień, jak co dzień. Ot, zwykła niedziela. Dla większości Polaków na pewno. Jednak dla 4,5 mln mieszkańców naszej planety jest to dzień niezwykły. Na ulicach miast, w pubach, restauracjach, domach i na jednym ze stadionów gromadzą się 4 mln ludzi. Nie jest to Światowe Spotkanie Młodzieży. Dla tych ludzi jest to coś o wiele większego i ważniejszego. Mamy godzinę 21.00 czasu miejscowego. W Polsce jest 10 rano. Nowa Zelandia wstrzymuje oddech.
Zaczyna się finał Pucharu Świata w Rugby. Na murawę stadionu wchodzi 44 wojowników. Już za chwilę staną naprzeciw siebie aby walczyć o pozłacane trofeum Williama Webba Ellisa. Ale najpierw to na co czekają wszyscy fani tego sportu – tradycyjny taniec Maorysów – Haka, w wykonaniu drużyny All Blacks. Jako, że to mecz finałowy, to i haka odpowiednia. Wojenna, najbardziej agresywna, której przesłanie składa się do jednej rzeczy: wyrwania serca przeciwnikowi. Po drugiej stronie boiska za ramiona chwytają się Francuzi. Długo jednak nie są w stanie wytrzymać w jednym miejscu. Emocje biorą górę. Francuzi ruszają falangą na Nowozelandczyków. Mimo że to zabronione stają zaledwie kilka metrów przed rywalami. Niektórzy z nich muszą być powstrzymywani przez kolegów, aby się nie rzucić na przeciwnika. Każdy patrzy prosto w oczy rywalowi, z którym się zmierzy w czasie gry.
Haka się kończy, a zaczyna się walka o puchar. Walka, która 80 minut później ucieszy 4,5 mln ludzi i sprawi, że święto będzie trwało kolejne 2 dni. Nowa Zelandia zwycięży Francję 8:7.
Dodaj komentarz