Odpadli, bo chcieli?

Zarówno Manchester United, jak i Manchester City za burtą Ligi Europejskiej. Choć składy personalne tych klubów i ich renoma pozwalały widzieć w nich faworytów , przygoda reprezentantów miasta włókniarzy skończyła się na ćwierćfinale. Czy jestem zdziwiony? Zdecydowanie nie.

Liga Europejska nie bez powodu nazywana jest pucharem pocieszenia. Mniejsze pieniądze, mniejszy prestiż, słabsi przeciwnicy. Piłkarze przyzwyczajeni do poziomu Champions League nie potrafią zagrać w pełni skoncentrowani w mniej ważnym europejskim pucharze. Patrice Evra, kapitan United, nazwał grę w Lidze Europejskiej jako żenującą. Czy po takich wypowiedziach frazes „mistrzostwo kraju jest ważniejsze” nie staje się bliski prawdy?

O The Citizens można powiedzieć jeszcze tyle, że naprawdę się starali. W oczach podopiecznych Manciniego było widać prawdziwą piłkarską złość, celem bez wątpienia był awans. Grali do końca, szkoda, że Hart nie trafił. Tymczasem gracze Czerwonych Diabłów tylko snuli się po boisku w rewanżowym meczu z Bilbao. Nie było widać jakiegokolwiek zdeterminowania i chęci walki, a bez tego ciężko zwyciężyć z prawdopodobnie trzecią obecnie siłą La Liga. United zabrakło ambicji.

Najlepiej zresztą stosunek mistrzów Anglii do Ligi Europejskiej wykazał Sir Alex Ferguson. United, aby awansować potrzebowało dwóch bramek, tymczasem Czerwone Diabły zaczynają z osamotnionym Rooneyem w ataku. Mało tego, przy stanie 0:1 zamiast wpuścić na boisko kolejnego napastnika, na murawie zameldował się Paul Pogba, dla którego był to dopiero szósty występ w pierwszym składzie United. Warto wspomnieć, że na ławce rezerwowych czekali Danny Welbeck i Javier Hernandez.

Oczywiście, nie chcę w jakikolwiek sposób umniejszać sukcesu Athleticu. Hiszpanie zagrali bardzo ciekawą, ofensywną piłkę, robiąc świetną reklamę La Liga. Wielu piłkarzy baskijskiego klubu pokazało, że już niedługo będzie o nich głośno. Bielsa potwierdził, że jest jedynym trenerem w swoim rodzaju, a Bilbao stało się moim głównym faworytem.

Być może się mylę. Być może to nie wina ambicji, a po prostu mniejsze umiejętności piłkarskie zadecydowały o końcu przygody angielskich drużyn z Ligą Europejską. Być może ten rok to początek końca pewnego rodzaju dominacji Premier League na europejskich salonach. Być może. Albo to ja mam rację, a w przyszłym roku wszystko wróci do normy, a my po raz kolejny ujrzymy cztery angielskie zespoły w ćwierćfinałach Champions League.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*