Jabza bez roboszków! Drzuzgawki! Angryst! Pynczek rydysek najtaniij! Szabel w tytkach! Jakiś czas temu zapewne takie okrzyki można było usłyszeć na rynku Łazarskim. Dziś niewiele osób posługuje się gwarą poznańską. Wiem jednak, że przechadzając się między straganami, gdybym tylko jej użyła, wszyscy bez problemu zrozumieliby mnie. Poznaniacy nie gęsi, swój język mają.
Poranek, godzina 8.30. Słoneczko nieśmiało wygląda zza chmur. Na bazarze już tętni życie. Ospale zaczynają rozpakowywać się przekupki z ubraniami, pewien pan zaczyna dumnie prezentować swoje antyczne cudeńka. Przechadzam się między straganami. Rzodkiewki po 2 złote, po 2,5 złotego, aż w końcu trafiam na te po 3 złote i dowiaduję się, że one są najlepsze. Ciekawe, dlaczego? Mijając rzodkiewki i debatę nad odpowiednią grubością szparagów, idę dalej.
Jak wiadomo, okres komunijny w rozkwicie, wszędzie pełno – jak to się żartobliwie mówi – komunistów. Nawet na targowisku widać tego przejawy, pośród antycznych miseczek, zwierzęcych rzeźb, stoją bukieciki konwalii i innych komunijnych kwiatuszków. Tak chodząc między straganami, gdzie można znaleźć mydło i powidło między włoszczyzną a ubraniami znalazło się stoisko, które mocno mnie zaintrygowało. Mały stragan, a na nim płyty z filmami i muzyką. Między bollywoodzkimi produkcjami znalazły się Muminki, ale także filmy z „górnej półki” klasy XXX. Cóż, można rzec, że dla każdego coś miłego, a może nawet ekstremalnego?
Zapach świeżego chleba i bułeczek pobudza zmysły i przywołuje myśli z cyklu: „Jak za starych dobrych czasów…”. Na tym targowisku rzeczywiście czas stanął w miejscu, warzywa aż śmieją się do kupujących i gdyby tylko mogły mówić to na pewno nie usłyszelibyśmy: „Niech się pan o mnie oprze, pan tak więdnie panie koprze”.
Fot. Andrzej Piechocki
Dodaj komentarz