Zróbmy sektorówkę z wielkimi klockami

Rozmowa z prezesem Stowarzyszenia Wiara Lecha, Jarosławem Kilińskim.

– Mecz z Austrią Wiedeń sprawił, że jest więcej zgłoszeń do Wiary Lecha?
– To był mecz, który nakręcił koniunkturę. Jednak bardziej odczuwalną dla klubu, niż dla WL. Ale na stadionie pojawiło się sporo nowych widzów. Są to kibice, którzy przyciągnięci sukcesem przyszli na mecz po raz pierwszy, albo tacy, którzy w latach 80-tych i 90-tych zrezygnowali z kibicowania ze względu na burdy, a dzisiaj próbują na nowo odnaleźć się na stadionie. Myślę, że z czasem przełoży się to na liczbę zgłoszeń do WL i zainteresowanie życiem kibicowskim.

– W formularzu zgłoszeniowym do stowarzyszenia jest rubryka „Co mogę zrobić na rzecz klubu”. Co kibice wpisują?
– Najczęściej pojawiają się sprawy związane z wykonywanym zawodem lub z wykształceniem. Ostatnio najbardziej korzystamy z pomocy prawników. Ale jeśli chodzi o zawody i zdolności zrzeszonych kibiców, mamy szerokie spektrum. Brakuje nam chyba tylko lekarza.

– Skąd kibice biorą pomysły na oprawy? Ktoś po prostu rzuca hasło: „Zróbmy sektorówkę z wielkimi klockami”, tak jak to było na Legii?
– Tak to mniej więcej wygląda. Jednak proces przygotowywania oprawy jest złożony. Na każdą kolejną rundę planujemy budżet. Potem patrzymy w terminarzu, które mecze są warte solidnego przyłożenia się do oprawy. W reguły w Poznaniu są trzy, cztery. Na nie wyznaczamy sobie ramowe fundusze. Dopiero, kiedy wiemy, ile możemy wydać, jest zapalane zielone światło dla pomysłodawców, którzy kombinują. Warunek jest taki, żeby było niepowtarzalne i najlepiej nowatorskie. Z nowatorstwem jest już problem, bo chyba wszyscy pokazali i wykorzystali wszystkie mozliwości na stadionach. Zawsze liczy się jednak pomysł – czy to będzie malowana sektorówka, czy jakiś wzór z kartonów – ma to być coś zupełnie nowego.

– A kartoniady? Rozkładanie zajmuje sporo czasu?
– Na początku tak. Teraz sektory są wciągnięte do programu komputerowego i idzie łatwiej. Kolejne grupy dostają przydział kartoników i w ciągu dwóch, trzech godzin oprawa jest rozłożona, gotowa do prezentacji.

– Która oprawa była najlepsza, albo szczególna?
– Szczególna była na pewno oprawa z obchodów pięćdziesiątej rocznicy Poznańskiego Czerwca 1956. Po raz pierwszy niezupełnie była związana z Lechem, ale z regionem i bardzo nam bliska. Fajnych opraw było naprawdę dużo.

– Skąd się wzięły przyśpiewki? Są ludzie, którzy siedzą i myślą, co mamy śpiewać na stadionie?
– Na przykład grupa ultras czasami tak siedzi i wymyśla piosenki. Część ginie w mrokach historii. Przyśpiewki przychodziły do Polski od początku lat 80-tych, gdy pojawiły się transmisje telewizyjne. Podchwytywano wówczas melodie kibiców hiszpańskich czy angielskich i dopisywano słowa. Przyśpiewki były wtedy mocno ogólnopolskie. Dla wszystkich stadionów wspólne melodie, zmieniały się tylko nazwy klubów. Jednak wszystkie liczące się kluby mają swoje specyficzne piosenki, z których są znane. Pod tym względem nie ma już takiej unifikacji, jak kiedyś. Najważniejsza jest inwencja.

– Zmienił się styl prowadzenia dopingu na meczach Lecha. Od negowania rywala przeszliśmy do skupiania się na własnej drużynie. Przypadek?
– Od samego początku takie było założenie. Oczywiście, można to wprowadzać stopniowo, pewnie jeszcze dużo czasu i wody w Warcie upłynie, zanim doping będzie skoncentrowany wyłącznie na Lechu. Być może nigdy tak nie będzie, bo gdzieś tam, zwłaszcza przy atrakcyjnym przeciwniku, szpilkę mu warto wbić. Natomiast odchodziliśmy świadomie od obrazu trybun z lat 90-tych, kiedy to po pierwsze o zorganizowanym dopingu ciężko było powiedzieć, a po drugie był on za mocno skoncentrowany na przeciwniku. Stwierdziliśmy, że to nie ma sensu, bo śmiesznie wygląda. Z daleka można rywalowi nawrzucać, a z bliska te osoby, które na stadionie najgłośniej krzyczą, potem najszybciej uciekają. Zależy nam na tym, aby Lech był najważniejszy na stadionie, dlatego doping ma się na nim koncentrować.

– Jesteście wzorem dla innych klubów?
– Mamy wrażenie, że to na nas się wzorują, a nie, że my szukamy jakichkolwiek wzorów. Jeszcze parę lat temu strony kibicowskie były przez nas przeszukiwane pod kątem pomysłów, tego, co inni robią na trybunach. W tej chwili kibice Lecha i paru innych klubów w Polsce są już wzorem. Na przykład dla krajów Europy Wschodniej stanowimy jakiś ideał. Ale również dla Europy Zachodniej, bo tam można powiedzieć, że stoją z tyłu, jeśli chodzi o działania kibicowskie. Kibiców najbardziej fanatycznych spycha się na margines. I powoli we Francji, w Niemczech, czy w Anglii nie ma dla nich miejsca. Zwłaszcza dla Anglików to, co my robimy na trybunach, to spory szok. Kiedyś było tak u nich, dziś już dawno o tym zapomnieli i gdzieś tam dopiero jak nas widzą, przypominają sobie.

– A jaki jest pana wzór kibica Lecha Poznań?
– To jest pytanie, na które ciężko odpowiedzieć. Mój ideał kibica, to człowiek, którego tak naprawdę nigdy na stadionie nie będzie. Chcielibyśmy, i udaje nam się to, aby jak najwięcej kibiców jeździło na mecze poza Poznaniem. Bo to tak naprawdę kwintesencja kibicowania. Tworzy się wtedy zupełnie inna wspólnota. Chcielibyśmy, żeby to był kibic, który zalicza przynajmniej 90 procent meczów w Poznaniu, a oprócz tego co najmniej połowę wyjazdów. I to by wystarczyło. W trakcie kontaktów, które ma się na meczach Lecha u siebie i na wyjazdach, człowiek bardzo szybko dopasowuje się poziomem do grupy i wtedy o wiele łatwiej jest robić cokolwiek sensownego.

– WL kojarzy się głównie z działalnością na stadionie, a przecież organizujecie też wiele innych akcji. Mało mówi się o tym, że kibice robią coś poza tym, że przyjdą i pokrzyczą na stadionie.
– Bardzo mało z takich spraw przebija się do mediów. Chcielibyśmy to zmienić. Założyliśmy, że nie jesteśmy tylko organizatorem wyjazdów i organizatorem tego, co dzieje się na trybunach w dniu meczu. Staramy się, jak najczęściej wychodzić poza stadion. Przy okazji akcji charytatywnych, akcji krwiodawstwa, czy chociażby uczestnictwa w zeszłorocznych obchodach Święta Niepodległości, na zaproszenie wojewody. Jesteśmy organizacją społeczną. Zrzeszamy kibiców, którzy są jednocześnie członkami wielu innych organizacji, ale też pełnoprawnymi obywatelami Wielkopolski, na której terenie staramy się działać. Fajnie by było, gdybyśmy byli kojarzeni z tym, że jesteśmy nie tylko na stadionie, ale też poza nim.

Rozmawiała:
Arletta Przynoga

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*