Zacznijmy od siebie

Wiosenny wieczór. Siedzę nad biurkiem, zerkam niespokojnie na zegarek. Obok piętrzy się pokaźny stos papierów, zeszytów i podręczników, które – niczym petenci w kolejce urzędniczej – cierpliwie oczekują na rozpatrzenie, na przelotny rzut okiem, analizę, może dłuższą kontemplację. Niestety, choć czas na zegarku biegnie, potem galopuje, a chwilami wskazówka sekundowa zdaje się dyszeć z tego całego pośpiechu, tłum ulepiony z celulozowej gliny nie rzednie. Mam właśnie ochotę rzucić z niechęcią obiektem skanowania wzrokiem, jak kamieniem, w demonstrantów, wygłosić w eter Mironiczarnię i wziąć rozbrat z rutyną. Kusi mnie jeszcze parę sarkastycznych wykwitów językowych pod adresem świata. Nazwanie go takim, jakim widzę w tej chwili: w barwach dzikiego pędu.

Paradoks tkwi w tym, że – pomimo ciągłego biegu – często nie wiemy, dokąd zmierzamy. Pomimo tego, serwuje się nam wybuchową mieszaninę faktów nasyconych pesymizmem do granic. Nadzieja dla młodych ludzi jest z kolei tym, czym tlen w procesie spalania. Pytanie brzmi: jak mamy uwalniać siłę młodości we właściwych kierunkach i dawkach, jeżeli odbiera nam się oddech zapychany natłokiem wyeksponowanych, negatywnych przekazów? Balans już dawno został zachwiany i nie ma co mydlić sobie oczu. Trudno dziwić się Polakom, że narzekając, biegną dalej. Efekt? Coraz większe żniwa zbierają choroby cywilizacyjne: nerwice, depresja, cukrzyca i inne. Jeżeli dodać, że mamy do czynienia z tendencją światową, to…ach, sami wiecie, szkoda gadać.

Jeśli chcemy zmienić świat – zacznijmy od siebie. Mimo natłoku egzaminów i zegarka odmierzającego czas do sesji, wyjdźmy na powietrze. Pięć minut patrzenia w zieleń, zamiast w migający ekran, może zrobić wielką różnicę…

Fot. Weronika Miksza

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*