Zmienni jak prąd zmienny

Ustosunkowanie się do płyt zespołu Lao Che dla recenzenta zarówno profesjonalnego, jak i piszącego hobbystycznie (za takiego się uważam) stanowi pewnego rodzaju wyzwanie.

Zespół z Płocka z każdą płytą zmienia stylistykę, bawi się konwencjami, odcina od poprzednich dokonań, utrudniając tym samym jednoznaczną ocenę. Wystawia słuchaczy na ostrzał najróżniejszymi, zupełnie nieprzewidywalnymi dźwiękami. Więc o jakimkolwiek porównywaniu (ukochanym przez recenzentów), odwoływaniu, przyporządkowaniu do odpowiedniej szufladki, umieszczaniu twórczości w jakimkolwiek kontekście, nie może być mowy. Lao Che po prostu stawia na oryginalność. I to słychać na ich płytach. Ale na tej ostatniej, która niecałe dwa tygodnie temu trafiła do sklepu, słychać tak, jak nigdy przedtem.

Żeby zrozumieć „Prąd Stały / Prąd Zmienny” trzeba skorzystać z kilku wskazówek. Pierwszą, najważniejszą – i jedyną, o której wspomnę – jest Marcin Bors, odpowiedzialny za produkcję, realizację, mix i mastering. Człowiek obecnie rozchwytywany, odpowiedzialny za brzmienie m. in. Nosowskiej, Heya czy Much. Człowiek, który nie ukrywa fascynacji muzyką powstałą w lat 80-tych, łagodną elektroniką. Ta wskazówka pozwala wyobrazić sobie, jak i dlaczego brzmi nowe dzieło Lao Che.

TEKSTY. Są charakterystyczne, przewrotne, pod pewnym względem podobne do tych z poprzednich albumów. Pełne tańca z literkami, z poszukującymi słuchaczami. Spięty bawi się słowem, przekształca, zniekształca, łączy, odkrywa. Dąży do połączenia absurdalnych historii z poważnymi, nierzadko smutnymi, gorzkimi przemyśleniami. Z mądrym przesłaniem. Z sukcesem. Potrafi napisać tekst, w którym jedno słowo zmienia sens całego utworu. Potrafi przeprowadzić porąbaną lekcję historii, zbudować poruszający obraz człowieka samotnego czy przedstawić w dziwaczny sposób odczucia towarzyszące stanowi odurzenia. W tych figlach nawet zdarza mu się balansować na granicy dobrego smaku ( np. „narkotyków to mi nie tykaj , bo szpetnie się po nich pierdzi”).

Teksty ciekawią. Tym bardziej że nie należą ani do piosenek konkretnych (adorowanych przez Dunina-Wąsowicza, tworzonych przez np. Muzykę Końca Lata), ani nie trącą banałem, ogólnikowością, jak większość współczesnych popularnych kompozycji. Nie kwalifikują się też do miana poezji. Są gdzieś pomiędzy, gdzie nie ma nic lub jest niewiele. Ale powiedzieć o twórczości Spiętego ( pomijając kategorię dobra – zła) wtórna, sztampowa, to jakby nazwać małpę żyrafą. Nie zrozumieć, nie zauważyć, pomylić. Spięty mógłby równie dobrze pracować jako copywriter w jakiejś bogatej agencji reklamowej. I tyle na ten temat.

MUZYKA. Trudniejsza w odbiorze. Zaskakująca. Na plus czy minus? Zależy od słuchacza: jego ucha, cierpliwości, tolerancji na muzyczne eksperymenty. Jednego zniewoli, innego odrzuci. Z pewnością wywoła emocje. Czasami olbrzymie. Wstrząsające. Mnie poraziła mocniej niż prąd, gdybym włożył palce do gniazdka. Bo Lao Che na nowej płycie gra rock z mocnym zabarwieniem elektronicznym. Z wielką energią, z potężnym tąpnięciem. Górę nad gitarami i zadziorną sekcją rytmiczną biorą elektroniczne eksperymenty i porozciągane syntetyczne brzmienia. Jak odbierać tę stylistyczną woltę? Albo jako sceniczne samobójstwo, albo jako przekorę ocierającą się o geniusz.

Niektóre motywy są naprawdę rewelacyjne. Porywają do tańca, powodują nieprzerywalne bujanie, rytmiczne tupanie, nucenie. Znajdą się też takie hipnotyzujące, melancholijne, zabierające do innego świata – wprawiające w zamyślenie umysł i ciało. Co prawda, bardziej zagmatwane, nie aż tak porywające kawałki trzeba przesłuchać kilkakrotnie, ale w końcu je docenisz, pokochasz. Z wzajemnością. Jak całą płytę. Jak ja.

Lao Che, 13 marca 2010 Poznań – Eskulap
Prąd Stały / Prąd Zmienny Tour
start: 20.00
wizualizacje: Cinemanual
suport: Bajzel
bilety: 29/34 pln

Fot. www.laoche.art.pl

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*