Kiedy to zrobisz? Jutro!

Na początku było ciężko. Obcy kraj, język, w którym umiałam powiedzieć zaledwie „dzień dobry” i „dziękuję”. Nowe otoczenie, ludzie i zupełnie inny system nauczania. Minął ponad miesiąc, a ja czuję już, że mogę powiedzieć: to moje miasto – Porto.

Przygoda z Erasmusem w Portugalii zaczęła się od decyzji podjętej w ciągu 15 minut w odpowiedzi na pytanie przyjaciółki: pojedziesz ze mną? Nie wierzyłam do końca, że będzie to możliwe, aby wyjechać razem, tym bardziej że program staje się coraz bardziej popularny wśród studentów naszego wydziału. Ale udało się! W maju zeszłego roku dowiedziałam się, że spędzimy drugi semestr w Porto. Pierwsze półrocze minęło, jak zwykle, w Poznaniu: kolokwia, później sesja, stres, że któregoś z przedmiotów nie uda się zaliczyć, a wtedy musiałabym się pożegnać z wyjazdem. Zatem miałam dodatkową motywację, aby nie odpuszczać.

Najbardziej martwiło nas mieszkanie. Jak tu znaleźć coś przez Internet, co by nam odpowiadało już przed przyjazdem i nie okazało się oszustwem. Miałyśmy dużo szczęścia, bo na jeden z pierwszych naszych maili odpowiedziała starsza pani, Odete. Okazało się, że ma do wynajęcia w przystępnej cenie 2 pokoje na przedmieściach Porto, w starej kamienicy. Bez wahania zgodziłyśmy się. Właścicielka zaproponowała nawet, że odbierze nas z lotniska i pokaże pierwszego dnia pobytu miasto, co było dużym udogodnieniem, bo w topografii Porto orientowałam się podobnie, jak w topografii Delhi…

Zaczęła się przygoda z uczelnią. W Portugalii studia są płatne. Za semestr studenci muszą uiścić opłatę w wysokości 1000 euro. Jednak system nauczania wygląda trochę inaczej, niż w Polsce. Oprócz kierunku, który wybiera się na początku studiów, każdy ma do wyboru również pulę określonych przedmiotów i sam układa sobie plan zajęć. Żeby nie było tak pięknie, po przyjeździe okazało się, że na Universidade do Porto nie ma kierunku politologia, którego studentką jestem w Poznaniu, jednak są stosunki międzynarodowe, w zakresie których większość przedmiotów prowadzonych jest po portugalsku.

Pierwsze 2 tygodnie były czasem na zorientowanie się, czego wymagają poszczególni wykładowcy i na jakich zasadach przyznawane są zaliczenia. Następnie należało wybrać pulę przedmiotów o łącznej wartości 30 punktów ECTS i przesłać zmiany w umowie nauczania na poznański wydział. Z ograniczonej oferty wybrałam więc pięć: socjologię kultury, socjologię miasta, globalizację i komunikację, język angielski i XX-wieczny dramat brytyjski. Trzy pierwsze spośród nich wykładane są po portugalsku, jednak wykładowcy zgodzili się na zaliczenie w języku angielskim, a dwa pozostałe odbywają się po angielsku.

Już pierwszego dnia na uczelni zaproponowano mi również kurs portugalskiego dla obcokrajowców (oczywiście, płatny), na który się zdecydowałam. Niestety, okazało się, że nauczycielka nie mówi po angielsku, więc gdy trzeba było wytłumaczyć gramatykę w innym języku niż portugalski w nauce następował impas. Dużą zaletą jednak było poznane grupy studentów Erasmusa, którzy również zapisali się na kurs. Bo jak utrzymują Portugalczycy, my – erasmusowcy – studiujemy tu na zupełnie innych warunkach, co nie do końca jest prawdą, bo obecność na zajęciach, aktywność i zaliczenie wyglądają dokładnie tak samo. Tyle, że nasze studia są bezpłatne, a ich nie.

Jak wygląda codzienne życie studentki Erasmusa? W ciągu tygodnia, rano (około 7.30) pequeno almoςo – śniadanie, zwykle 3-4 godzin zajęć dziennie (uwaga: wszystkie zajęcia prowadzone są w formie ćwiczeń i trwają dwie godziny zegarowe), następnie typowy portugalski almoςo czyli lunch, który jada się między 12 a 14. Potem, zależnie od dnia, zajęcia lub czas wolny. Około szesnastej kawa ze znajomymi i między 18 a 20 jantar – obiad, czasem jedzony z przyjaciółmi w mieście, czasem w domu lub w uczelnianej stołówce.

Gdy przychodzi weekend, wieczory wyglądają inaczej. Obiad jada się zwykle trochę później, następnie, około 22 umawia ze znajomymi na piwo/wino, zazwyczaj na świeżym powietrzu lub w domu, a na imprezę wychodzi dopiero między 1 a 2 w nocy. Zwykle trwa ona do 6 rano, czasem nawet dłużej.

Portugalczycy byli strasznie zaskoczeni, gdy powiedziałam im, że w Polsce wygląda to trochę inaczej. Ach, ta południowa mentalność… Tutaj na wszystko jest czas. Spaceruje się wolniej, je się dłużej. Na pytanie: kiedy to zrobisz, dostajesz odpowiedź amanhã, czyli jutro. Muszę przyznać, że przyzwyczaiłam się już do tego trybu życia i jest on całkiem wygodny.

Atrakcyjne formy spędzania wolnego czasu dla studentów Erasmusa stara się zapewnić Erasmus Student Network, która jest organizacją studencką zrzeszającą wolontariuszy organizujących różnego rodzaju wycieczki lub imprezy. Do tej pory organizowane były wyjazdy do Lizbony, Vila Real i Obidos oraz zwiedzanie piwnic z porto i kilka imprez tematycznych, jak np. „Lata 80-te”, czy wieczór muzyki fado. Jednak studenci potrafią też sami zadbać o siebie. Każdego dnia dzieje się coś ciekawego. Ktoś proponuje wspólny wyjazd, wyjście do kina, spotkanie.

Nawet się nie obejrzałam, a jak pstryknięcie palcami minął już ponad miesiąc od wyjazdu z Polski. Jedyną wadą jest chyba tęsknota za bliskimi: rodziną, przyjaciółmi, drugą połówką. Na szczęście, jest Internet, skype, facebook i w ciągu sekundy można porozmawiać z kimkolwiek się chce.

Zmorą studentów Erasmusa są jeszcze tzw. różnice programowe, czyli przedmioty, które koniecznie trzeba zaliczyć po powrocie do Polski. Ale na myślenie o tym przyjdzie czas dopiero w lipcu. Tymczasem zwiedzam, poznaję ludzi, tutejszą kulturę, język i zwyczaje. A wyjazd na Erasmusa polecam wszystkim – doświadczenie życiowe, jakich ma

Fot. Marta Maciejewska

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*