5 listopada premiera „Gladiatorki”. Russell Whitfield ukazuje „brutalny, a zarazem fascynujący świat rzymskiej areny”. Wydawcą książki jest warszawskie wydawnictwo Bullet Books.
Wchodząc do triclinium – pomieszczenia jadalnego, Lysandra poczuła na sobie wzrok zgromadzonych tam osób. Nie byli to zwykli miłośnicy areny, ale najbogatsi i najbardziej wpływowi obywatele Halikarnasu. W normalnych okolicznościach czułaby się wielce zaszczycona, mogąc uczestniczyć w takiej wieczerzy, ale fakt, że przybyła tu w mało chwalebnym celu, nie pozwalał jej cieszyć się tym wydarzeniem. Pocieszała się myślą, że – choć dla zwykłej kobiety byłoby to traumatyczne doświadczenie – dzięki swej wewnętrznej sile i inteligencji uda jej się wyjść bez szwanku z tej upokarzającej próby. Była w końcu Achillą, nie Lysandrą, powtórzyła sobie w myślach.
Triclinium było duże, swobodnie mieszczące tłum zaproszonych przez Frontyna biesiadników. Na środku znajdował się ring zapaśniczy, na którym dwóch sportowców siłowało się ze sobą na oczach znudzonych dygnitarzy. Tu i ówdzie porozstawiane były ławy z wszelkiego rodzaju smakołykami, a w powietrzu unosił się zapach kadzidła maskujący rybi zapach garum – sosu uwielbianego przez wszystkich Rzymian. Leżanki dla biesiadników porozstawiane były tak pomysłowo, że goście mogli ze sobą swobodnie rozmawiać, a jednocześnie było wokół nich na tyle dużo przestrzeni, by usługujący im niewolnicy mogli poruszać się dyskretnie i niemal bezszelestnie.
Niewolników nie powinno być ani widać, ani słychać. Tak jak heloci w dawnej Sparcie, służyli oni tylko do wykonywania różnych prac domowych. Lysandra pomyślała, że choć teoretycznie ona sama również jest teraz niewolnicą, jej status jest o wiele wyższy niż niewolnika domowego. Była pewna, że zawdzięcza to swym umiejętnościom i spartańskiemu wychowaniu. Określenie „niewolnik” nie zawsze oznacza to samo, stwierdziła.
Czekające ją spotkanie z Frontynem mogłoby oczywiście sprawić, że poczułaby się gorszego rodzaju niewolnicą, ale Lysandra pomyślała nagle, że przecież to jej zręczność i uroda wzbudziła w tym mężczyźnie pożądanie. Było to wprawdzie obrzydliwe, ale zupełnie zrozumiałe. To, że podobała się mężczyznom, było faktem niezaprzeczalnym. Catuvolcos nie wyznał jej miłości i nie załamał się, gdy go odrzuciła? Widziała ponadto spojrzenia mężczyzn napotykanych w amfiteatrze i słyszała ich mniej lub bardziej przyzwoite propozycje. Przechodząc przez triclinium, Lysandra uświadomiła sobie, że wzywając ją do siebie, Frontyn robi po prostu to, co każdy wpływowy Rzymianin: okazuje swoją potęgę, sięgając po wszystko, na co tylko ma ochotę.
Fot. Bullet Books
Dodaj komentarz