Wszystko do góry nogami

„Tańcząc w ciemności” jest filmem wchodzącym w skład nieoficjalnej trylogii w reżyserii Larsa von Triera. Głównym przesłaniem jest poświęcenie.

Fabuła filmu skupia się na losach imigrantki Selmie Jezkovej. Do Stanów przyjechała, aby zarobić pieniądze na operację swojego syna, który ma stracić wzrok.  Ciężko pracuje i oszczędza każdy grosz, ale dziedziczna wada wkrótce pozbawia wzroku. Selma nie załamuje się jednak, nawet kiedy traci pracę, a mężczyzna, u którego wynajmuje przyczepę, ją okrada. Kobieta radzi sobie z rzeczywistością, przenosząc się w świat musicali.

Nie od dziś wiadomo, że filmy von Tiera do łatwych w odbiorze nie należą, bo i tematy, które poruszają nie są łatwe. Problematyka całkowitego poświęcenia dla dziecka i walki z przeciwnościami losu, nie jednego chwyta za serce. I tu pojawia się rozdźwięk pomiędzy tematyką filmu a jego konstrukcją. „Tańcząc w ciemności” jest przeładowany scenami taneczno-muzycznymi. Sama muzyka jest bardzo specyficzna, ponieważ bohaterka układa słowa pod słyszane przez nią dźwięki (terkot kół, dźwięki maszyn etc). Wspomniane sceny, przy tej tematyce filmu, wydają się być absurdalne i surrealistyczne. Zwłaszcza kiedy zagłębimy się w dalszą fabułę i dochodzimy do naprawdę dramatycznych wydarzeń. Selma dokonuje straszliwego czynu.

Uderzający realizm i przejmujące aktorstwo Björk (odgrywającej rolę Selmy), momentalnie zostają zasłonięte przez taniec i śpiew, co sprawia, że widz ma wrażenie, jakby bohaterka nie do końca była zdrowa psychicznie. A później jest jeszcze gorzej. Nie sposób tłumaczyć zachowanie Selmy. Jej obojętność i oderwanie od rzeczywistości, wymieszane z przywiązaniem do przysięgi danej przyjacielowi, przekraczają granice absurdu. Wszystko jest wywrócone do góry nogami. To jest ten moment w fabule, kiedy widz zaczyna odczuwać głębokie wzburzenie. A potem zalewają go wszystkie negatywne emocje. Końcowe sceny są tak nimi naładowane, że nie sposób oderwać wzroku od ekranu. I takie właśnie to zakończenie ratuje cały film. Po półtorej godziny dosłownego męczenia się i irytowania na fabułę, na bohaterów i ich zachowania, dostajemy finał, który wyciska łzy z oczu i zapiera dech w piersi.

To nie jest film, który „da się lubić”. Ale obejrzenie go jest zdecydowanie ciekawym i pouczającym doświadczeniem.

Fot. www.wikipedia.org.pl Pimvantend

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*