Mają ducha „Wojen Klonów”. Są jak świetnie trafiony prezent dla fanów od Filoniego i spółki. „Opowieści Jedi” już dostępne na Disney+.
Twórcy zdecydowanie wolą czyny i obrazy od słów. Fabuła dzieli się na dwa wątki – Ahsoki i hrabiego Dooku. Słyszałem głosy, że tego pierwszego mogłoby nie być, bo Padawanka Skywalkera jest tak eksploatowana, że zaczyna się przejadać. Nie zgadzam się. Tano jest obecnie jedną najbardziej uwielbianych postaci uniwersum, a kolejne okazje do ujrzenia jej w akcji witane są z ogromnym entuzjazmem. To logiczne, że zostanie wykorzystana jeszcze nie raz (i bardzo dobrze). Jej wątek nie jest tylko tandetnym lepem na fanów. Mówi o tych aspektach jej życia, treningu, których jeszcze na ekranie nie widzieliśmy. W poruszający, acz skrótowy, sposób pokazuje jej relacje z innymi bohaterami marki i drogę, jaką przeszła w trakcie swojego intensywnego życia do momentu wstąpienia w szeregi Rebelii. Jest się nad czym roztopić, szczególnie pod koniec animacji, gdy u jej boku pojawiają się Anakin, Rex, Obi-Wan i Bail Organa. To właśnie te odcinki, 5 i 6, są w serialu najlepsze. Druga połowa samego finału jest dość luźną i okrojoną adaptacją wydarzeń z książki E. H. Johnston „Ahsoka”. Nasuwa się pytanie, która z tych wersji będzie od teraz oficjalnym kanonem – ciekaw jestem czy Lucasfilm się do tego odniesie. Jak myślicie?
Wątek Dooku, podobnie jak ten Ahsoki, zajmuje trzy odcinki pozwalające śledzić losy hrabiego jako mistrza, rycerza Jedi, do opuszczenia szeregów zakonu i przystąpienia do Sidiousa. Mimo zobrazowania części przyczyn przejścia byłego ucznia Yody na Ciemną Stronę Mocy, jego postawę – zwłaszcza w finale wątku – trudno pojąć. Łatwość, z jaką przymknął oko na śmierć byłego ucznia i momentalne przejście z zaczątków buntu do pełnej uległości wobec Palpatine’a, mnie przeraziły. Po raz kolejny pokazały siłę manipulacji Sidiousa. Można też zauważyć, że Sith ma tendencję do korzystania z tych samych, sprawdzonych schematów na przestrzeni lat. Te odcinki pokazują również problemy oraz wady Republiki, moralne zepsucie, prywatę i żądzę władzy części senatorów. Swoje wytknięto również Zakonowi Jedi, z Najwyższą Radą włącznie. To daje do myślenia w kontekście losów obu systemów i całej Galaktyki.
Odcinki poświęcone Ahsoce i Dooku ułożono chronologicznie pod względem ukazanych wydarzeń, więc w spisie treści przeplatają się. Oba wątki przedstawiają nowe, często kontrastujące ze sobą postaci. Część pokochałem, część wręcz przeciwnie, niektóre, zwłaszcza niewyraziste, pozostały mi obojętne. Ku ogromnej uciesze, pojawili się starzy wyjadacze. Wzruszyli, zadziwili, pokazali w sobie coś nowego. Część imponowała inteligencją, siłą ducha, poruszała lojalnością, przyjaźnią. W rozczulający i zabawny sposób przedstawiono tu relację mistrz-uczeń, jej specyfikę między konkretnymi bohaterami oraz elementy, które je łączą i przechodzą z pokolenia na pokolenie. A to dopiero początek.
Opowieści są gęsto wypełnione nawiązaniami do filmów i seriali, na czele z „Wojnami Klonów”. Czy to jeżdżenie po nostalgii? Zapewne. Czy to źle? Ależ skąd! W fabule aż się o nie prosi, są naturalne. Nie męczą, więcej, wywołują czystą, fanowską i dziecięcą radość. Występują w zachowaniu postaci, samym scenariuszu i dialogach – to są te, które dostrzec najłatwiej. Ale nie wszystkie.
Muzyka. Wiadomo, całej nie zaciągnięto z wcześniejszych produkcji. Ale w „Opowieściach Jedi” jest taki podwójnie symboliczny moment, dotyczący Ahsoki. Żeby go dostrzec, naprawdę trzeba uwagi, wiedzy, albo kogoś bardzo czujnego. Miałem ułatwione zadanie, ktoś mi go podsunął, dzięki czemu zauważyłem coś jeszcze – dziękuję. O tym serialu warto dyskutować, serio, razem więcej dostrzeżecie. A o tym, że ścieżka dźwiękowa jest wyborna, chyba nie muszę przekonywać – produkcje z odległej Galaktyki z tego słyną. Choć są też irytujące momenty. Nie w samej muzyce, a dźwiękach wydawanych przez Ahsokę-niemowlaka. Zapętlone, sztuczne, przywodzące na myśl te wykorzystywane w starych grach wideo. Tu można się było bardziej postarać.
Mrugnięcia oczkiem do widzów widać też przy animacji postaci. Serial rozgrywa się na przestrzeni lat, bohaterowie są więc ukazani na różnych etapach życia. Wyglądem nawiązują chociażby do „Ataku Klonów” oraz do „Wojen Klonów”. Czymś, co może być trudniej dostrzec jest wzorowanie wizerunków młodszych wersji Qui Gon Jinna i hrabiego Dooku na tym, jak przed laty wyglądali odgrywający ich w filmach aktorzy – Liam Neeson i Christopher Lee. To bardzo ładny zabieg.
Sama animacja stoi na bardzo wysokim poziomie. W miniaturce jednego z odcinków postaci chwilowo można nawet wziąć za aktorów, jak żywe, prawdziwe osoby! Ukazane scenerie, choć fantastyczne, uderzają prawdziwością i wizualnie zachwycają. W niektórych momentach widać jednak wykorzystanie przygotowanych na potrzeby wcześniejszych produkcji modeli, z drobnymi poprawkami wizualnymi. Przykładowo, w psowatych stworzeniach z pierwszego odcinka od razu dostrzega się lothalskiego kota znanego z „Rebeliantów”. Łatwo można to wytłumaczyć wprowadzając pokrewieństwo gatunków, ale, nie ukrywajmy, jest to pójście na skróty, zapewne wynikające z oszczędności czasu i środków.
Sześć, nieprzekraczających dwudziestu minut, odcinków. Najkrótszy, po odjęciu intra i napisów, wyniesie około dziesięciu. To budzi spory niedosyt – chciałoby się dłużej pobyć z bohaterami w tym świecie. Ale z drugiej strony, może jest w tym szacunek do widza? Może to lepiej, że Filoni i spółka postawili na krótsze, dobrze przygotowane odcinki, zamiast sztucznie je rozwlekać bez planu i jakości.
Bo choć krótkie, cieszą i wzruszają. Trzeba się mocno powstrzymywać, by całego serialu nie „łyknąć” na raz. Pokazują też potencjał na powstawanie kolejnych produkcji w tym guście; wypełniających czasowe luki między wydarzeniami ze znanych już filmów, książek i seriali. Czekam na nie z nadzieją, że zostaną zrealizowane równie godnie, co „Opowieści Jedi”.
Fot. https://www.disneyplus.com/pl-pl/video/5e3dffc5-8c7b-4832-b2f2-891f8c612f36
Dodaj komentarz