Pandemia może okazać się… dobra

Rok 2020 jest dokładnie tym, czym rok 2012 próbował się stać. Wówczas świat zaniepokojony był wirusem MERS-CoV, jednakże nie było powodu do ogłaszania pandemii. Jestem przekonana, że nikt z nas, w najśmielszych snach, nie przypuszczał, że wraz z rozpoczęciem nowej dekady będziemy zmuszeni nie tylko przyzwyczaić się do pisania dwójki w dacie, ale i nauczyć się funkcjonować od nowa.

Wraz z początkiem marca, gdy świat dosłownie stanął w miejscu, rozpoczęła się nowa rzeczywistość. Począwszy od zmiany trybu pracy na “home office”, na zakazie opuszczania domu kończąc. Każdego z nas nowa sytuacja dotknęła inaczej. W pierwszych dniach epidemii koronawirusa niemal każdy chodził, jak we mgle, codziennie docierały nowe informacje. Czasami przeczące samym sobie, czasami po prostu fake newsy, a czasami także i rzetelne doniesienia. Jednak trudno się temu dziwić, ostatnia epidemia o podobnej skali wystąpiła niemal sto lat temu. Były wtedy jednak inne okoliczności, inne tempo życia, inni ludzie. Fakt, że obecna epidemia zdarzyła się w XXI wieku, wieku konsumpcyjnej i dynamicznej cywilizacji, wieku smartfonów, cyfryzacji i  social mediów, może być dla nas cenną lekcją. Jeśli zatrzymamy się i popatrzymy na nasz preepidemiczny tryb życia, na nasze ówczesne priorytety, jestem przekonana, że w niedługim czasie będziemy mogli wysnuć ważne wnioski. Na przykład takie, że da się przeżyć bez internetowych celebrytów czy wydawania pieniędzy na kolejną, zbędną parę butów, co by można było się później na “wallu” nimi pochwalić.

Sama jestem fanką (jeśli nie więźniem) udogodnień, które zaoferował nam XXI wiek, więc początek koronawirusa w Polsce, zatrzymanie całego otoczenia niemalże do zera był dla mnie trudny. Nie potrafiłam znaleźć sobie zajęcia, które wypełniłoby mój czas, kontent w social mediach każdego dnia kończył mi się bardzo szybko. I równie szybko spostrzegłam, że czuję się, jak narkoman na odwyku. Zajęło mi to sporo czasu, zanim doszłam do wniosku, że problem nie tylko leży w mojej kieszeni i wysyła mi codziennie kilkanaście powiadomień, problem leży w tym, że gdy wirtualny świat przestał być tak atrakcyjny i interesujący, nie potrafiłam odnaleźć siebie w tym rzeczywistym. Moja głowa była przyzwyczajona do natłoku fascynujących zdjęć, informacji i relacji na żywo od osób, które tak naprawdę nie wnosiły wiele do mojego życia. Z każdym kolejnym dniem, gdy samoświadomość wzięła górę nad uzależnieniem, było mi coraz łatwiej szukać nowych zajęć, które pozwolały oderwać oczy od ekranu.

Nie jestem jedynym takim przypadkiem, który był bezmyślnie pochłonięty przez świat social mediów. I tak, jak mówi się, że koronawirus jest groźniejszy przy chorobach współistniejących, tak w przypadku choroby na social media, moim zdaniem, ma bardzo zbawiony wpływ. Myślę, że wielu z nas zauważyło, że to co oferował nam “poprzedni” XXI wiek, w większości było po prostu płytkim łaknieniem i ślepym dążeniem za tłumem. Jeśli miałabym wykorzystać tę pandemię jako lekcję, chciałabym, aby płynęła z niej świadomość, że tego, co jest naprawdę ważne, nie jesteśmy w stanie kupić za pieniądze czy wygooglować w internecie.

Fot. Julia Jabłońska

 

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*