Trudno określić jednym słowem

Nie wiem, co powiedzieć. Tak to jest, kiedy buzują w tobie emocje po zamknięciu książki, która jest tak różnorodna i pełna. Siedzę więc, poruszony. To było piękne – po chwili czuję całym sobą. – I lepsze, niż tom pierwszy.

Nie spodziewałem się takiego efektu, kiedy otwierałem drugą część historii Ariego i Dantego. W zasadzie nie spodziewałem się niczego konkretnego. Do czytania zabrałem się z ochotą, ale i rezerwą, mając w pamięci falę zachwytu oraz falochron zdziwienia z ostatniego razu. I w pewnym momencie poczułem, że z każdą stroną przepadam coraz bardziej. W strukturze tak podobnej do odkrywania sekretów Wszechświata, a jednak jak od niej różnej… Choć może lepiej powiedzieć: pogłębionej.

Narratorem ponownie jest Ari, a narracja i objętość rozdziałów wprawiają w uczucie, jakbyśmy tak naprawdę cały czas śledzili dziennik bohatera, którego fragmenty również znajdziemy w książce. Z tym, że zaszła tu zmiana: objętościowa – zapiski Ariego stały się dłuższe, ale i tematyczna. Zgodnie z rozwojem związku z Dantem, dojrzewaniem, wzrostem świadomości seksualnej, ale i homofobii, nienawiści społeczeństwa czy pandemii AIDS. W bohaterze wyczuwa się ogromną zmianę i zaczątek dalszego rozwoju, który obserwujemy na kolejnych stronicach. Zmienia się jego percepcja, Arystoteles zdobywa nowych przyjaciół, a w obecnych zaczyna dostrzegać ludzi. Konfrontuje się również ze swoim bratem, co Benjamin ukazał w bardzo nieszablonowy, a przez to zapadający w pamięci czytelnika, sposób.

Na szczęście, inne postaci też nie stoją w miejscu, każda z nich stawia kolejne kroki na swojej własnej ścieżce. Doskonale widać to u Dantego, część jego odczuć pokrywa się z tymi Ariego, ale nastolatek przeżywa rozwój związku i to, co dzieje się wokół na swój własny sposób. Staje się nieco bardziej pragmatyczny, ciągłe obawy nie pozostają bez śladu. Jednocześnie jest jednak jeszcze bardziej wspierający, inteligentny, uroczy i dobroduszny. Autor zadbał, by ta tytułowa dwójka nie była czarno-biała, nie pozwolił im też – co jeszcze ważniejsze – zatracić swojej wyjątkowości. A ich związek? Piękny i budujący, choć nie pozbawiony strachu. Czy Benjamin Alire Sáenz czerpie z własnej młodości? Tak właśnie wydaje się w trakcie czytania. Amerykanin przytacza nam tu różne oblicza miłości, takie… rzeczywiste, prawdziwe. Jest nadzieja, zwątpienie, pojawia się niepewność o przyszłość, szczęście i nawracająca obawa przed stratą. Pożądanie. Tą historię się czuje. Czuje i rozumie.

„Arystoteles i Dante przepadają w toni życia” to tytuł nie bez kozery. Euforia, radość, ale i smutek, rozpacz – pełna jest gama emocji u bohaterów i jej odbicie u czytelnika w trakcie czytania. To nie bajka, Benjamin nie bawi się w koloryzowanie, tworzenie bohaterom utopii, na jaką ci bez wątpienia zasługują. Zamiast tego, autor osadza rzecz w realnym świecie schyłkowej ery XX wieku – w jego pozytywnych, ale i negatywnych aspektach. W niektórych miejscach do dziś one się nie zmieniły. Obok homofobii, równie głośno krzyczy rasizm. Poczucie konieczności ukrywania się, niesprawiedliwości, a także pandemia AIDS – jej niezliczone ofiary, zamiatanie tematu pod dywan, nienawiść, protesty. Do tego dochodzi trauma powojenna ojca Ariego, wybrzmiewająca mocniej, niż w pierwszym tomie. Strata, wyzwania przed dzieckiem, rodzicem, przyjaciółmi, chłopakami. Sáenz oddaje wszystko, pełną skalę i właśnie dlatego to rzecz tak poruszająca… Choć to, oczywiście, nie jedyny czynnik.

Drugi tom historii Ariego i Dantego jest też istną kopalnią mądrości życiowych. Formułowanych przez wielu bohaterów, za pomocą zróżnicowanych porównań i percepcji świata. Znane z pierwszego tomu postaci rozwijają się, autor wprowadza również nowe, drugo-, a może i pierwszoplanowe, ale i epizodyczne. Każda jest na swój sposób bardzo ważna dla chłopaków, jak i całej fabuły książki. Imponuje, że Benjamin zdołał wygospodarować przestrzeń, byśmy mogli je wszystkie poznać i dość dogłębnie zrozumieć, jednocześnie nie przytłaczając i nie zaburzając ciągłości fabuły. Wszystko się ze sobą łączy i wzajemnie oddziałuje. Wzrost jakości względem pierwszego tomu jest tu bardzo widoczny. Podobnie, jak plan autora, który teraz wyraźniej się zarysował. Zachwyca też piękna i jakże pomysłowa symbolika. Benjamin wykorzystuje tu m. in. kartografię, a ścieżkę Ariego i Dantego określa jako wytyczanie ich własnej mapy świata. Wzruszające.

Schematycznie w romansach można spodziewać się poważnych kryzysów w związku głównej pary, a czasem historia jest nimi wręcz usiana. Tu nadchodzi on, można powiedzieć, po kryjomu. Benjamin sprytnie i – po raz kolejny – życiowo podszedł do tematu. Doceniłem jego umiejętności przy odkrywaniu sekretów Wszechświata, ale to przy toni życia prawdziwie mi zaimponował. Trudno o tej książce pisać krótko, trudno określić ją jednym słowem. To rzecz prosta, ale i złożona. Bardzo dogłębna. Angażuje wszystkie emocje, zupełnie naturalnie jest zarwać dla niej noc, byle by tylko się od historii Ariego i Dantego nie odrywać. Ponownie, to od nas zależy, ile z niej wyniesiemy. I to również ostatecznie okazało się w tej dylogii piękne.

Fot. Zuzanna Hoffa

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*