Na pierwsze danie piłkarski wtorek, prawdziwy deser – środa. Dwa dni, dwa spotkania, które piłkarskim kibicom zapadną na długo w pamięci. Futbolowe przedstawienie rozpoczął Manchester United z Arsenalem,a do angielskiego półfinału dostosowała się też hiszpańska Barcelona i angielska Chelsea Londyn. Wiemy już kto zagra w wielkim finale najbardziej prestiżowego turnieju piłki klubowej na świecie.
We wtorkowy wieczór wszyscy zastanawiali się, która z angielskich drużyn, Manchester United czy Arsenal Londyn awansuje do wielkiego finału. Większe szanse miały popularne Czerwone Diabły, które w pierwszym spotkaniu pokonały na własnym obiekcie Arsenal 1:0, po bramce Johna O’Shea. Arsenal nie był bez szans… do pierwszego gwizdka arbitra tego arcyciekawego spotkania. Od samego początku podopieczni sir Alexa Fergusona atakowali bramke gości. Ci, mający nieco mniejsze doświadczenie i młodszych zawodników w składzie, nie potrafili znaleźć odpowiedniej broni. Ciężką artylerię w postaci Cristiano Ronaldo miał za to Manchester. Jednak to nie portugalski gwiazdor zdobył pierwszego gola w meczu. Zapisał go w ósmej minucie na swoim koncie Koreańczyk Park Ji-Sung, który wykorzystał podanie od CR17 i wykorzystał błąd młodego Kierana Gibbsa pokonując Manuela Almunie.
Zupełnie zaskoczony Arsenal, jeszcze dobrze nie pozbierał się po stracie gola, a przegrywał już 2:0. Koncert swojego talentu rozpoczął wówczas CR17. Portugalczyk w 25. minucie kropnął potężnie z rzutu wolnego i zaskoczył na tyle Almunię, że piłka przy słupku wpadła do siatki. Do przerwy wynik nie uległ już zmianie.
W drugiej odsłonie nadal Manchester panował na boisku. Zupełnie pogubieni gracze Arsenalu nie byli w stanie odwrócić losów tego spotkania. DO tego w 61. minucie Kanonierów dobił ponownie Cristiano Ronaldo, który wykorzystał kontrę zespołu i dokładne podanie Rooney’a. Honorowego gola w 76. minucie zdobył z rzutu karnego Robin van Persie. Zwycięstwo i awans Czerwonych Diabłów zasłużone, zespół z Manchesteru mógł już tylko przyglądać się drugiemu półfinałowi, gdzie Chelsea, w Londynie miała podejmować Barcelonę.
Mecz na Standford Bridge miał być i był świetnym widowiskiem. Naprzeciwko siebie stanęły dwie idealnie ustawione taktycznie ekipy. Na boisku 22 zawodników światowego formatu. Do tego pierwszy mecz na Camp Nou w Hiszpanii zakończony bezbramkowym remisem, a więc w meczu na obiekcie Anglików wszystko się mogło zdarzyć. I zdarzyło się!
Piłkarze Chelsea, niespodziewanie od samego początku meczu, ruszyli do zdecydowanych ataków. Była to zgoła odmienna taktyka od tej, jaką prezentowali gracze Guusa Hiddinka w pierwszym meczu, w którym postawili mur nie do przejścia dla ofensywnie grającej Barcelony. Efekt ofensywnej taktyki był natychmiastowy. Dziewiąta minuta, akcja z niczego. Piłka spada pod nogi Michaela Essiena, ten, nie zastanawiając się, uderza ją z powietrza i zdobywa przepięknego gola. W tym momencie w wielkim finale w Rzymie na Stadio Olimpico była Chelsea. I wszyscy myśleli tak przez ponad 90 minut, a dokładnie 93 piłkarskie minuty. Chwilę przed zakończeniem meczu, grająca w osłabieniu (po czerwonej kartce Abidala) Barcelona przeprowadziła akcję na wagę awansu do finału marzeń. Przed polem karnym piłkę przejął Messi, dograł przytomnie do stojącego na 16 metrze Iniesty, a wychowanek Dumy Katalonii „sieknął” nie zastanawiając się ani chwili. Piłka zatrzepotała w siatce, a trybuny Stanford Bridge zamarły i momentalnie ucichły. Piłkarze Barcelony byli za to w siódmym niebie, wiedzieli już, że tylko katastrofa odbierze im „zwycięski remis”. Katastrofy nie było, a faktem stał się zatem występ Barcelony w wielkim finale!
W Rzymie, 27 maja o godzinie 20:45 spotkają się zatem Czerwone Diabły z zespołem Dumy Katalonii. Emocji na pewno nie zabraknie!
Dodaj komentarz