Neill Blomkamp zadał kłam spekulacjom

Film „Dystrykt 9” z czystym sumieniem mogę polecić tym, którzy szukają czegoś więcej, niż to, do czego przyzwyczaili nas reżyserzy zza oceanu.

Dla wielu filmy science – fiction to wymierający gatunek. Nie da się ukryć, że najnowsze produkcje tego typu powielają stare schematy. Nie starają się nawet przekazać widzowi czegoś ponad serię widowiskowych efektów specjalnych zakończonych banalnym happy endem. Fabuła jest papką złożoną ze starych i sprawdzonych pomysłów. Według niektórych, wszystko w obrębie tego gatunku zostało już pokazane. Nic bardziej mylnego.

Neill Blomkamp, nieznany reżyser z RPA (na swoim koncie miał zaledwie kilka reklam i teledysków) zadał kłam tym spekulacjom. Jego „Dystrykt 9” to znakomity film, nie dający się zaszufladkować. Jest błyskotliwy, wielopłaszczyznowy i doskonale zagrany przez nieznanych aktorów.

Fabuła zaskakuje niecodzienną formą podejścia do tematyki przybyszów z kosmosu. 28 lat temu, w 1990 roku, obcy przybywają na ziemię. Lądują nie, do czego przyzwyczaili nas amerykańscy twórcy, na Manhattanie, czy w Los Angeles, ale w RPA. Ogromny statek kosmiczny zawisa nad Johannesburgiem. Wszelkie próby kontaktu z załogą kończą się niepowodzeniem. Wojsko decyduje się wtargnąć na pokład. Ich oczom ukazuje się koszmarny widok. Kosmici są w stanie agonii. Większość z nich jest chora, wycieńczona i umierająca. Wojsko postanawia przenieść kosmitów na ziemię. Powstaje nowa dzielnica Johannesburga, Dystrykt 9, który wkrótce zmienia się w slumsy i popada w nędzę. Kosmici traktowani są jak istoty niższej kategorii. Stają się dla rządu RPA ciężarem, w dodatku kosztownym. Podjęta zostaje decyzja o przesiedleniu kosmitów z dala od miasta. Nadzorować tę eksmisję miał główny bohater filmu, Wikus Van De Merwe. Podczas rutynowej kontroli populacji Dystryktu zostaje zarażony dziwnym wirusem pozaziemskiego pochodzenia. Staje się uciekinierem.

Tak „z grubsza” wygląda akcja filmu, który swoim tempem zapiera niekiedy dech w piersiach. Wstęp ukazany jest w formie filmu dokumentalnego, pełnego wywiadów i telewizyjnych materiałów. Buduje to charakterystyczny klimat, którego celem było jak największe urealnienie wydarzeń na ekranie. Do minimum ograniczono efekty specjalne, których, oczywiście, nie dało się uniknąć. Są one, na szczęście, na bardzo wysokim poziomie.

Wspomniałem na początku o wielowarstwowości tego filmu. Łatwo zgadnąć, jaki problem reżyser chciał „przemycić” w formie science – fiction. Chodzi o rasizm i ksenofobię, nadal w Afryce, szczególnie w bogatych jej krajach, wciąż obecne. Kosmici, to nikt inny jak emigranci z biednych krajów ościennych starający się o lepszy byt dla siebie i swoich rodzin.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*