Spora dawka adrenaliny

Z oglądaniem „Satl” jest trochę tak, jak ze skokiem na głęboką wodę. Zanurzasz się w tym amerykańskim filmie nie wiedząc, co cię tak naprawdę czeka, brakuje ci tchu w trakcie oglądania, a kiedy się kończy i wynurzasz głowę, masz ochotę zanurzyć się ponownie. Dlaczego?

Po prostu, spodobała się tobie otrzymana dawka adrenaliny. Jest ona spora, ale jeśli na ekranie oglądamy wybuchową mieszankę Lary Croft i Kmicica, należy spodziewać się akcji na najwyższym poziomie.

Właściwie cały film Philipa Noyce’a wydaje się być jedną wielką sekwencją kina akcji, ale nie jest to wcale jego wadą. Właśnie ta akcja i tempo niesamowicie wciągają. Gorzej z historią tytułowej Salt. Jak przystało na film szpiegowski, jest ona piekielnie zagmatwana, czasem do tego stopnia, że widz, który wcześniej nie przeszedł szkolenia w CIA lub KGB, może się nieco pogubić. Z kolei samo rozwiązanie trąci nieco Strażnikiem z Teksasu lub McGywerem, no ale takie już prawo kina akcji i nie ma co nad tym lamentować.

Mimo to, film jest efektowny, sprawnie zrealizowany, a scenarzysta Kurt Wimmer dbał, jak mógł, o to, aby nie wiało nudą. Zadbała o to również Angelina Jolie. To jej film, to ona niesie wartką akcję na swoich drobnych barkach i bez mrugnięcia okiem strzela, zabija, skacze na pędzące pociągi i ciężarówki. Po tym, co zrobiła Jolie, trudno sobie wyobrazić w tej roli Toma Cruisa, który pierwotnie miał zagrać główną rolę. Nie dość, że Jolie wygląda zjawiskowo, nawet z opuchniętą, posiniaczoną twarzą, to ma jeszcze w oczach błysk, który Cruise stracił już dawno. Ten błysk działa na widzów jak magnes, o czym świadczą miliony ludzi w kinach na całym świecie.

„Salt” nie należy do kina ambitnego, daje jednak świetną rozrywkę i, jak głosi plotka, nieśmiałą obietnicę kolejnego skoku na głęboką wodę w drugiej części.

Fot. www.stopklatka.pl

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*