Przypomina swoisty mix

Oparta na serii kultowych gier, najnowsza produkcja studia Sony przedstawia początki Nathana Drake’a (Tom Holland) jako poszukiwacza skarbów.

Osierocony, latami czekający na brata, który nigdy nie wrócił, Nathan musiał wziąć życie we własne ręce. Zwinny i wygadany barman, a do tego bezszelestny kieszonkowiec – to jego codzienność. Przeszłość ma jednak to do siebie, że rzadko daje o sobie zapomnieć… Skuszony wizją odnalezienia brata, Drake przyłącza się do Victora „Sully” Sullivana w poszukiwaniach skarbu, będącego niegdyś celem wyprawy Ferdynanda Magellana. Niebawem przeradzają się one w bezwzględny wyścig, w którym stawką może być nawet życie. Czy w takiej sytuacji można komuś zaufać? Jaka prawda skrywa się pod górą złota i dlaczego „Sully” zwerbował akurat Nathana?

Dynamiczne otwarcie, płynne przejście w smutną, acz intrygującą, retrospekcję i kolejny skok w czasie. Do teraźniejszości. To dopiero początek trasy pędzącego roller coastera, jakim jest „Uncharted”. Co czeka nas potem? Jeszcze więcej akcji, świetne sceny walki i kilka naprawdę dobrych plot twistów. Wszystko w zachwycającej scenerii, w wykonaniu utalentowanej obsady.

Tom Holland zdecydowanie jest jedną z największych zalet produkcji, nie – jak żartobliwie podsuwają zwiastuny – przez mięśnie, ale umiejętności. Aktor naprawdę rozwija się  z filmu na film i ciekaw jestem, co pokaże nam w kolejnych produkcjach. Z równie utalentowanym Markiem Wahlbergiem tworzą na ekranie komiczny, niezapomniany duet. Holland wiele scen kaskaderskich wykonał sam, podobnie jak przed laty inny wielki aktor, wcielający się w innego poszukiwacza skarbów. Fedora, bicz, rewolwer… Brzmi znajomo?  

Produkcja przypomina swoisty mix „Indiany Jonesa”  i „Piratów z Karaibów”. Liczne nawiązania do obu kultowych serii znajdziemy m. in. w rozwiązaniach montażowych, motywach muzycznych i po prostu w… klimacie. Twórcy nie starają się ukryć źródeł inspiracji – i to jest dobre. Niejednokrotnie w kwestiach dialogowych puszczają do nas oczko.

I choć „Uncharted” nie stoi na poziomie wyżej wspomnianych ikon, to wcale nie zostaje daleko w tyle. To kawał dobrego kina przygodowego, do którego chętnie będzie się wracać. Moja rada – dajcie się porwać i… nie wstawajcie z foteli, kiedy zaczną się napisy.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*