W poszukiwaniu ochłody

Gdy dzień, a zwłaszcza weekend, upalny, wiele osób wyrusza nad jeziora. Szczęśliwcami są ci, którzy mają je w okolicy. Chwila wytchnienia, kiedy zanurzasz się w chłodnej wodzie, warta jest jednak przemierzenia nawet kilkudziesięciu kilometrów.

Tak się składa, że w mojej okolicy najlepszym miejscem na wypoczynek jest Jezioro Powidzkie. Corocznie rozchwytywane przez turystów miejsca na pięknych plażach, są w takie dni na wagę złota. Około 20-kilometrowa trasa nie stanowi dla mnie problemu, więc i ja skorzystałam z tej formy relaksu. Na miejscu nie każdy skusił się na dłuższą kąpiel, lecz zanurzyć w wodzie choćby nogi, warto było.

Powidz, do którego najpierw zajechałam, przywitał mnie piękną, rozciągającą się wzdłuż jeziora, promenadą. Choć jednocześnie przebiega tam ścieżka rowerowa, w tym miejscu lepiej zsiąść z jednośladu. Było tam tak dużo spacerowiczów, że jazda okazała się być niemal niemożliwa i mogła stanowić zagrożenie dla licznie biegających dzieci. Gdy ruch na ścieżce zdecydowanie zmalał
i można było bezpiecznie kontynuować jazdę, wsiadłam na rower i wyruszyłam w dalszą drogę.

Przybrodzin – drugi postój.  Tam można było skosztować pysznych, zimnych lodów oraz podziwiać cumujące przy pomoście łódki i żaglówki. Oczywiście, nie brakowało plażowiczów. Łagodne zejście w jeziorze  pozwalało stopniowo schłodzić ciało. Jednak to nadal nie był koniec mojej wycieczki. W pamięci miałam jeszcze jedno miejsce, które w ubiegłym roku często odwiedzałam. Chęć sprawdzenia, czy zaszły tam jakieś zmiany, skłoniła mnie, by jeszcze bardziej oddalić się od domu. Było warto!

Jednym z moich ulubionych miejsc nad Jeziorem Powidzkim jest, skryty w lesie, skrawek plaży z fantastycznym wejściem do wody. Położony jest na Półwyspie Ostrowskim. Odnalezienie tego zakątka może stanowić trudność, gdyż trzeba zjechać z głównej trasy i dalej poruszać się w gąszczu drzew. Niełatwy dostęp skutkuje tym, że rzadko spotkamy tam plażowiczów. Pewnie dlatego to miejsce jest tak magiczne.

To, co dobre, szybko się kończy. Nadchodzący koniec dnia zmusił mnie do powrotu do domu. Choć relaks na plaży i kąpiel w wodzie dały wytchnienie, byłam wyczerpana podróżą, ale niesamowicie dumna. Licznik rowerowy pokazał  prawie 60km.

Fot. Patrycja Kozłowska

 

 

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*